UWAGA!

Blog zawiera treść twincest, czyli fizycznej i psychicznej miłości braci. Jeśli nie jesteś zwolennikiem tej tematyki - opuść bloga.
Niektóre sceny w opowiadaniu mogą być drastyczne, więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Jeżeli jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu i chciałbyś/chciałabyś być informowany/na o nowych rozdziałach, pisz w komentarzu swoje GG lub adres bloga.
Na pewno poinformuję :)

poniedziałek, 14 października 2013

Rozdział 37.



                Witam wszystkich! A przede wszystkim nową Czytelniczkę. Miłość jest silna, cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba. Twoje nadrobię w wolnym czasie :)
                Ten rozdział pisało mi się nieco trudniej niż poprzedni. No i jest krótszy. Ale to przez chorobę i pewnego Pana, który swoim komentarzem wpędził mnie w taką głupawkę, że przez… dłuższy czas się śmiałam zamiast pisać. Tak, tak, Robert, o Tobie mówię :P Co do tematu rozmowy mojej i Nikoli… cóż. Trzeba było nie być ciekawskim i nie pytać o czym rozmawiamy – nie byłoby Ci gorąco :P Sam jesteś sobie winien, więc nie masz prawa wyrzucać z auta :D No i nie wiem, czym Ty żyjesz, że przegapiłeś sobotę xD Chociaż rozdział pojawił się w niedzielę… Co nie zmienia faktu, że impreza chyba była udana, skoro kac trzymał Cię przez tydzień :D
                No, zapraszam :D




Bill


                Wypuścili mnie! Co prawda nie było czasu, żeby dzwonić po Davida, czekać na niego i jeszcze próbować pobrać pieniądze, ale miałem nadzieję, że uda mi się ubłagać porywacza o jeszcze kilka godzin. Na razie musiałem jakoś dostać się do tej fabryki. Dziesiąta zbliżała się wielkimi krokami. Musiałem się spieszyć.
                Jak na złość nikt nie chciał mnie podwieźć. Musiałem biec. Nie przejmowałem się tym, że to przecież kawał drogi, nie przejmowałem się bólem mięśni, który pojawił się po jakimś czasie. Biegłem, potrącając ludzi, samemu upadając chyba ze cztery razy. To wszystko nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, by uratować Toma. Dlatego gdy zobaczyłem budynek starej fabryki, niemal zapłakałem ze szczęścia. Zwłaszcza że przed nią stała grupka ludzi. Podbiegając bliżej, rozpoznałem mojego braciszka. Banda mięśniaków stała przy nim, a jeden krążył w kółko. W końcu zerknął na zegarek, po czym wyjął scyzoryk. Byłem na tyle blisko, że wszystko widziałem, jednak nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu. Dopiero gdy podszedł bardzo blisko Toma, a po chwili ten osunął się na ziemię, wrzasnąłem na całe gardło:
                - NIEEEEEEEEEEE!!!!
                Facet odwrócił się w moją stronę z przerażeniem w oczach, a ja zobaczyłem, że w brzuchu Toma tkwi jego scyzoryk. Doskoczyłem do brata, odpychając tego skurwiela i padłem na kolana, dysząc ciężko ze zmęczenia i strachu. Nie wiedziałem, co zrobić. Wyjąć mu to cholerstwo czy może lepiej nie ruszać? Krew lała się dość obficie, a on był coraz bledszy.
                Nagle w oddali usłyszałem syreny policyjne. Co? Nie wzywałem policji!
                - Kurwa! – ryknął jeden z tych łysych bandziorów.
                - Spadamy! – zarządził ten, który dźgnął Toma, po czym wszyscy ruszyli do ucieczki.
                Radiowóz minął nas szybko, a zaraz potem podjechał czarny samochód, z którego wysiadł David. Skąd on się tu wziął…?
                - Co się stało? – spytał szybko.
                - Jeden z nich wbił mu nóż – odparłem roztrzęsiony. – Dzwoń po karetkę!
                Zrobił to, a ja głaskałem Toma i cały czas do niego mówiłem. Miałem nadzieję, że mnie słyszy i dzięki temu będzie się trzymał.
                - Karetka zaraz będzie – rzekł David. – Na razie my musimy spróbować zatamować krwawienie.
                Karetka przyjechała po pół godzinie, kiedy ja już traciłem nadzieję. Oczywiście do szpitala pojechałem z nimi, a David jechał swoim autem za ambulansem.
                - Co z nim? – spytałem, gdy opatrywali mu ranę brzucha.
                - Stracił dużo krwi. Prawdopodobnie ma uszkodzony jakiś narząd, ale więcej dowiesz się w szpitalu. Cierpliwości.
                Łatwo powiedzieć. To nie ich brat walczy o życie. Brat i ukochany…
                Śpiewałem mu cichutko „In die Nacht”, gdy cała aparatura, do której był podłączony zaczęła niemiłosiernie piszczeć. Coś było nie tak…
                - Defibrylator! – krzyknął jeden z lekarzy.
                Odsunęli mnie najdalej jak się dało, a po chwili do jego klatki piersiowej przyłożyli coś, co wyglądało jak dwa żelazka. Całym nim wręcz rzuciło, a ja pisnąłem przerażony. Powtórzyli to jeszcze raz, po czym zaczęto reanimację. To było okropne. Starali się go podtrzymać przy życiu aż do samego szpitala, a tam zniknął mi z oczu. Płakałem. Nie, ja wyłem z rozpaczy. Na szczęście szybko pojawił się przy mnie David i mocno przytulił.
                - Spokojnie, nie płacz – uspokajał mnie, ale ja nie potrafiłem przestać. Czekanie i niewiedza były najgorsze.
                W końcu podeszła do nas pielęgniarka i zapytała, czy chcę jakiś środek uspokajający. Pokręciłem gwałtownie głową. Chciałem być przytomny, z rześkim umysłem, by wiedzieć, co się dzieje.
                Wreszcie przestałem płakać, w zamian wydeptując ścieżkę w korytarzu. Chodziłem w tę i z powrotem, co chwilę zerkając na ścienny zegar. Czas tak cholernie się wlókł, że miałem wrażenie, iż w ogóle stanął w miejscu.
                Po jakimś czasie David gdzieś poszedł, a kiedy wrócił, nie był sam. Obok niego szli Gustav i Georg, którzy podbiegli do mnie i przytulili.
                - Skąd wiedzieliście…?
                - David do nas dzwonił – odparł Georg. – Co z Tomem?
                Pokręciłem bezradnie głową.
                - Nie wiem. Nikt mi nic nie mówi.
                Chłopaki poprowadzili mnie do krzeseł i razem usiedliśmy – oni po obu moich stronach.
                Siedzieliśmy i czekaliśmy chyba wieczność, gdy w końcu przyszedł jakiś lekarz. Dopadłem do niego pierwszy, a po sekundzie dołączyli chłopaki.
                - Co z Tomem? – spytałem szybko.
                Lekarz westchnął.
                - Stracił dużo krwi. – Wstrzymałem oddech. – W dodatku w karetce się zatrzymał. Musieliśmy go podłączyć do respiratora i operować. Miał uszkodzoną wątrobę…
                - Miał…? – wszedłem mu w słowo przerażony.
                - Przepraszam. Ma – poprawił się, a ja zamknąłem oczy. – Ale już w mniejszym stopniu. Trochę ją… zacerowaliśmy.
                Czy ten facet sobie jaja robi?! Uszkodzona wątroba to chyba nie przelewki, nie?
                Wymamrotał przeprosiny i odszedł. Miałem ochotę w coś walnąć.
                Po chwili z bloku operacyjnego wyjechało łóżko z Tomem. Bladym jak ściana. W ustach miał jakąś rurkę, a jedna z pielęgniarek… W sumie nie wiem, co robiła.
                Mogłem do niego pójść dopiero pół godziny później. Nie wytrzymywałem. Wariowałem bez niego.
                Gdy wszedłem do jego sali, przeraziłem się. Był taki blady… Podszedłem do jego łóżka i usiadłem na krześle, chwytając go za zimną dłoń. Cały był zimny, a to nie oznaczało nic dobrego. Z moich oczu popłynęły łzy. I nie wiem, czy były to łzy szczęścia, że żyje, czy smutku z powodu tego, że jest w takim stanie.
                - Tommy – szepnąłem. – Po coś ty tam wtedy szedł? – Pociągnąłem nosem. – Proszę cię, nie poddawaj się. Musisz wyzdrowieć, słyszysz? Musisz wyzdrowieć dla mnie. Kocham cię. – Wtuliłem twarz w jego dłoń, starając się powstrzymać szloch. Niestety bezskutecznie.
                Po chwili na ramieniu poczułem czyjąś dłoń. Gdy podniosłem wzrok, okazało się, że to ten lekarz, z którym rozmawiałem. Otarłem łzy.
                - Twój brat jest silny – rzekł. – Wyjdzie z tego. Ma dla kogo. – Poklepał mnie po ramieniu i wyszedł.
                Wtedy cała aparatura zaczęła piszczeć, tak jak w karetce.
                - Doktorze!
                Wrócił do sali po sekundzie i kazał mi się odsunąć. Po chwili przybiegły jeszcze trzy pielęgniarki. Jedna wypchnęła mnie z sali. Stałem za szklaną ścianą i szeroko otwartymi oczami patrzyłem na to wszystko, co robili Tomowi.
                - Bill! – Przy moim boku, nie wiadomo skąd pojawili się David i chłopaki. – Co się dzieje? – spytał menadżer.
                Ale ja nie odpowiedziałem. Wtuliłem się w niego, wybuchając na nowo płaczem. W końcu całkowicie się wyłączyłem. Przestałem nasłuchiwać głosy lekarza i pielęgniarek w sali Toma, przestałem myśleć. Stałem tam, ale miałem wrażenie, że moja dusza jest zupełnie gdzie indziej. Tylko gdzie?
                Po kilku minutach podszedł do nas lekarz.
                - Sytuacja opanowana – rzekł, a ja prawie zemdlałem. Musieli mnie przytrzymać. – Spokojnie. Jeszcze ciebie będziemy musieli ratować. – Uśmiechnął się miło.
                David pomógł mi dojść na najbliższe krzesło.
                - Jadłeś coś dzisiaj? – zapytał.
                Pokręciłem głową. Przecież nie było czasu na jedzenie… Wysłał chłopaków do bufetu po jakąś kanapkę i sok dla mnie. Poszli szybko, a wrócili chyba jeszcze szybciej. O dziwo, zjadłem tę kanapkę ze smakiem. Naprawdę byłem głodny.
                Minął tydzień, a Tom wciąż się nie budził. Lekarz mówił, że to normalne i że muszę uzbroić się w cierpliwość, ale ja… nie chciałem. Chciałem, żeby mój brat już się obudził. Wtedy bym wiedział na pewno, że wszystko w porządku. Albo nie…
                Któregoś dnia, kiedy myłem mu ciało gąbką, ścisnął moją rękę. Delikatnie, nawet bardzo, ale ścisnął. I nie wydawało mi się! Od razu odwzajemniłem uścisk, żeby wiedział, że jestem przy nim. Wtedy stało się coś jeszcze…

5 komentarzy:

  1. No wiesz, w takim momencie kończyć? Przez ciebie oszaleję. :( Ja chcę wiedzieć już teraz, co dalej! Jesteś okrutna, ale i tak cię kocham. <3 Uwielbiam to opowiadanie. :)
    Pozdrawiam i czekam niecierpliwie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu.. No co sie wtedy JESZCZE wydarzylo?! Smutny rozdzial.. Bol mi serce sciskal z kazdym slowem. Pisz szybciej niz planujesz pisac dalej, prosze.. Czy Tommy sie wreszcie obudzi i przytuli swojego ukochanego braciszka..?

    Sinni

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuurde ! Tom musi żyć, MUSI !! Nie może zostawić Billa, nie teraz ! Pisz co się jeszcze wydarzyyło noooo , bo oszaleje !! ;D Czekam z niecierpliwością ! :)

    Ściskam ! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam wszystkie rozdziały i ... brak mi słów !! Genialne , świetne , piękne. Idealnie wszystko opisujesz. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Dopiero niedawno zaczęłam czytać twoje opowiadanie i.. nie mogę się od niego uwolnić! Pisz jak najszybciej ! A co do ostatniego rozdziału : świetny jak cała reszta. Tom musi żyć , nie możesz go uśmiercić ;P Nie dodawałam tu prędzej komentarzy .. bo nie jestem w tym dobra.Ogólem mówiąc genialne opowiadanie , pisz dalej i życzę duuuuużo weny :) ~ Anonimowa Czytelniczka :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kasiu, zrobiłaś niezły zwrot akcji. Ta banda jednak Toma nie oszczędziła. I w dodatku udało im się zwiać. Cóż, dobrze, że przynajmniej Billowi nic się nie stało. Czuję, że to jednak nie koniec problemów. Zarówno tych zdrowotnych Toma, jak i spraw związanych z tamtymi ludźmi. Bill musi być teraz podwójnie silny. Nie dość, że wujek stracił pamięć, porywacze zniknęli, ale zapewne nie na dobre i robi się coraz niebezpieczniej, to jeszcze brat jest w co najmniej niestabilnym stanie. To będzie wymagało od niego dużo siły. Mimo tego, mam nadzieję, że Tom będzie dla niego walczył. Przecież Bill jest dla niego najważniejszy. To się tak nie skończy. O, nie.
    Dobrze, że tak trzymasz w niepewności, Kasiu. Znów z niecierpliwością czekam na narrację prowadzoną z punktu widzenia Toma. Weny, kochana!

    Pozdrawiam z głębi serducha,
    Nikola.

    OdpowiedzUsuń