Witam wszystkich!
A przede wszystkim nową Czytelniczkę. Miłość
jest silna, cieszę się, że opowiadanie Ci się podoba. Twoje nadrobię w
wolnym czasie :)
Ten rozdział
pisało mi się nieco trudniej niż poprzedni. No i jest krótszy. Ale to przez
chorobę i pewnego Pana, który swoim komentarzem wpędził mnie w taką głupawkę, że przez…
dłuższy czas się śmiałam zamiast pisać. Tak, tak, Robert, o Tobie mówię :P Co
do tematu rozmowy mojej i Nikoli… cóż. Trzeba było nie być ciekawskim i nie
pytać o czym rozmawiamy – nie byłoby Ci gorąco :P Sam jesteś sobie winien, więc
nie masz prawa wyrzucać z auta :D No i nie wiem, czym Ty żyjesz, że przegapiłeś
sobotę xD Chociaż rozdział pojawił się w niedzielę… Co nie zmienia faktu, że
impreza chyba była udana, skoro kac trzymał Cię przez tydzień :D
No,
zapraszam :D
Bill
Wypuścili
mnie! Co prawda nie było czasu, żeby dzwonić po Davida, czekać na niego i
jeszcze próbować pobrać pieniądze, ale miałem nadzieję, że uda mi się ubłagać
porywacza o jeszcze kilka godzin. Na razie musiałem jakoś dostać się do tej
fabryki. Dziesiąta zbliżała się wielkimi krokami. Musiałem się spieszyć.
Jak na
złość nikt nie chciał mnie podwieźć. Musiałem biec. Nie przejmowałem się tym,
że to przecież kawał drogi, nie przejmowałem się bólem mięśni, który pojawił
się po jakimś czasie. Biegłem, potrącając ludzi, samemu upadając chyba ze
cztery razy. To wszystko nie miało znaczenia. Najważniejsze było to, by
uratować Toma. Dlatego gdy zobaczyłem budynek starej fabryki, niemal zapłakałem
ze szczęścia. Zwłaszcza że przed nią stała grupka ludzi. Podbiegając bliżej,
rozpoznałem mojego braciszka. Banda mięśniaków stała przy nim, a jeden krążył w
kółko. W końcu zerknął na zegarek, po czym wyjął scyzoryk. Byłem na tyle
blisko, że wszystko widziałem, jednak nie potrafiłem wydobyć z siebie głosu.
Dopiero gdy podszedł bardzo blisko Toma, a po chwili ten osunął się na ziemię,
wrzasnąłem na całe gardło:
-
NIEEEEEEEEEEE!!!!
Facet
odwrócił się w moją stronę z przerażeniem w oczach, a ja zobaczyłem, że w brzuchu
Toma tkwi jego scyzoryk. Doskoczyłem do brata, odpychając tego skurwiela i
padłem na kolana, dysząc ciężko ze zmęczenia i strachu. Nie wiedziałem, co
zrobić. Wyjąć mu to cholerstwo czy może lepiej nie ruszać? Krew lała się dość
obficie, a on był coraz bledszy.
Nagle w
oddali usłyszałem syreny policyjne. Co? Nie wzywałem policji!
- Kurwa! –
ryknął jeden z tych łysych bandziorów.
- Spadamy! –
zarządził ten, który dźgnął Toma, po czym wszyscy ruszyli do ucieczki.
Radiowóz
minął nas szybko, a zaraz potem podjechał czarny samochód, z którego wysiadł
David. Skąd on się tu wziął…?
- Co się
stało? – spytał szybko.
- Jeden z
nich wbił mu nóż – odparłem roztrzęsiony. – Dzwoń po karetkę!
Zrobił to, a
ja głaskałem Toma i cały czas do niego mówiłem. Miałem nadzieję, że mnie słyszy
i dzięki temu będzie się trzymał.
- Karetka
zaraz będzie – rzekł David. – Na razie my musimy spróbować zatamować
krwawienie.
Karetka
przyjechała po pół godzinie, kiedy ja już traciłem nadzieję. Oczywiście do
szpitala pojechałem z nimi, a David jechał swoim autem za ambulansem.
- Co z nim? –
spytałem, gdy opatrywali mu ranę brzucha.
- Stracił
dużo krwi. Prawdopodobnie ma uszkodzony jakiś narząd, ale więcej dowiesz się w
szpitalu. Cierpliwości.
Łatwo
powiedzieć. To nie ich brat walczy o życie. Brat i ukochany…
Śpiewałem mu
cichutko „In die Nacht”, gdy cała aparatura, do której był podłączony zaczęła
niemiłosiernie piszczeć. Coś było nie tak…
-
Defibrylator! – krzyknął jeden z lekarzy.
Odsunęli mnie
najdalej jak się dało, a po chwili do jego klatki piersiowej przyłożyli coś, co
wyglądało jak dwa żelazka. Całym nim wręcz rzuciło, a ja pisnąłem przerażony.
Powtórzyli to jeszcze raz, po czym zaczęto reanimację. To było okropne. Starali
się go podtrzymać przy życiu aż do samego szpitala, a tam zniknął mi z oczu.
Płakałem. Nie, ja wyłem z rozpaczy. Na szczęście szybko pojawił się przy mnie
David i mocno przytulił.
- Spokojnie,
nie płacz – uspokajał mnie, ale ja nie potrafiłem przestać. Czekanie i
niewiedza były najgorsze.
W końcu
podeszła do nas pielęgniarka i zapytała, czy chcę jakiś środek uspokajający.
Pokręciłem gwałtownie głową. Chciałem być przytomny, z rześkim umysłem, by
wiedzieć, co się dzieje.
Wreszcie
przestałem płakać, w zamian wydeptując ścieżkę w korytarzu. Chodziłem w tę i z
powrotem, co chwilę zerkając na ścienny zegar. Czas tak cholernie się wlókł, że
miałem wrażenie, iż w ogóle stanął w miejscu.
Po jakimś
czasie David gdzieś poszedł, a kiedy wrócił, nie był sam. Obok niego szli
Gustav i Georg, którzy podbiegli do mnie i przytulili.
- Skąd
wiedzieliście…?
- David do
nas dzwonił – odparł Georg. – Co z Tomem?
Pokręciłem
bezradnie głową.
- Nie wiem.
Nikt mi nic nie mówi.
Chłopaki
poprowadzili mnie do krzeseł i razem usiedliśmy – oni po obu moich stronach.
Siedzieliśmy
i czekaliśmy chyba wieczność, gdy w końcu przyszedł jakiś lekarz. Dopadłem do
niego pierwszy, a po sekundzie dołączyli chłopaki.
- Co z Tomem?
– spytałem szybko.
Lekarz
westchnął.
- Stracił
dużo krwi. – Wstrzymałem oddech. – W dodatku w karetce się zatrzymał.
Musieliśmy go podłączyć do respiratora i operować. Miał uszkodzoną wątrobę…
- Miał…? –
wszedłem mu w słowo przerażony.
-
Przepraszam. Ma – poprawił się, a ja zamknąłem oczy. – Ale już w mniejszym
stopniu. Trochę ją… zacerowaliśmy.
Czy ten facet
sobie jaja robi?! Uszkodzona wątroba to chyba nie przelewki, nie?
Wymamrotał
przeprosiny i odszedł. Miałem ochotę w coś walnąć.
Po chwili z
bloku operacyjnego wyjechało łóżko z Tomem. Bladym jak ściana. W ustach miał
jakąś rurkę, a jedna z pielęgniarek… W sumie nie wiem, co robiła.
Mogłem do
niego pójść dopiero pół godziny później. Nie wytrzymywałem. Wariowałem bez
niego.
Gdy wszedłem
do jego sali, przeraziłem się. Był taki blady… Podszedłem do jego łóżka i
usiadłem na krześle, chwytając go za zimną dłoń. Cały był zimny, a to nie
oznaczało nic dobrego. Z moich oczu popłynęły łzy. I nie wiem, czy były to łzy
szczęścia, że żyje, czy smutku z powodu tego, że jest w takim stanie.
- Tommy –
szepnąłem. – Po coś ty tam wtedy szedł? – Pociągnąłem nosem. – Proszę cię, nie
poddawaj się. Musisz wyzdrowieć, słyszysz? Musisz wyzdrowieć dla mnie. Kocham cię.
– Wtuliłem twarz w jego dłoń, starając się powstrzymać szloch. Niestety bezskutecznie.
Po chwili na
ramieniu poczułem czyjąś dłoń. Gdy podniosłem wzrok, okazało się, że to ten
lekarz, z którym rozmawiałem. Otarłem łzy.
- Twój brat
jest silny – rzekł. – Wyjdzie z tego. Ma dla kogo. – Poklepał mnie po ramieniu
i wyszedł.
Wtedy cała
aparatura zaczęła piszczeć, tak jak w karetce.
- Doktorze!
Wrócił do sali
po sekundzie i kazał mi się odsunąć. Po chwili przybiegły jeszcze trzy
pielęgniarki. Jedna wypchnęła mnie z sali. Stałem za szklaną ścianą i szeroko
otwartymi oczami patrzyłem na to wszystko, co robili Tomowi.
- Bill! –
Przy moim boku, nie wiadomo skąd pojawili się David i chłopaki. – Co się dzieje?
– spytał menadżer.
Ale ja nie
odpowiedziałem. Wtuliłem się w niego, wybuchając na nowo płaczem. W końcu
całkowicie się wyłączyłem. Przestałem nasłuchiwać głosy lekarza i pielęgniarek
w sali Toma, przestałem myśleć. Stałem tam, ale miałem wrażenie, że moja dusza
jest zupełnie gdzie indziej. Tylko gdzie?
Po kilku minutach
podszedł do nas lekarz.
- Sytuacja
opanowana – rzekł, a ja prawie zemdlałem. Musieli mnie przytrzymać. –
Spokojnie. Jeszcze ciebie będziemy musieli ratować. – Uśmiechnął się miło.
David pomógł
mi dojść na najbliższe krzesło.
- Jadłeś coś dzisiaj?
– zapytał.
Pokręciłem głową.
Przecież nie było czasu na jedzenie… Wysłał chłopaków do bufetu po jakąś kanapkę
i sok dla mnie. Poszli szybko, a wrócili chyba jeszcze szybciej. O dziwo,
zjadłem tę kanapkę ze smakiem. Naprawdę byłem głodny.
Minął tydzień,
a Tom wciąż się nie budził. Lekarz mówił, że to normalne i że muszę uzbroić się
w cierpliwość, ale ja… nie chciałem. Chciałem, żeby mój brat już się obudził. Wtedy
bym wiedział na pewno, że wszystko w porządku. Albo nie…
Któregoś dnia,
kiedy myłem mu ciało gąbką, ścisnął moją rękę. Delikatnie, nawet bardzo, ale ścisnął.
I nie wydawało mi się! Od razu odwzajemniłem uścisk, żeby wiedział, że jestem
przy nim. Wtedy stało się coś jeszcze…
No wiesz, w takim momencie kończyć? Przez ciebie oszaleję. :( Ja chcę wiedzieć już teraz, co dalej! Jesteś okrutna, ale i tak cię kocham. <3 Uwielbiam to opowiadanie. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam niecierpliwie!
Kasiu.. No co sie wtedy JESZCZE wydarzylo?! Smutny rozdzial.. Bol mi serce sciskal z kazdym slowem. Pisz szybciej niz planujesz pisac dalej, prosze.. Czy Tommy sie wreszcie obudzi i przytuli swojego ukochanego braciszka..?
OdpowiedzUsuńSinni
Kuurde ! Tom musi żyć, MUSI !! Nie może zostawić Billa, nie teraz ! Pisz co się jeszcze wydarzyyło noooo , bo oszaleje !! ;D Czekam z niecierpliwością ! :)
OdpowiedzUsuńŚciskam ! ;*
Przeczytałam wszystkie rozdziały i ... brak mi słów !! Genialne , świetne , piękne. Idealnie wszystko opisujesz. Nie mogę doczekać się następnego rozdziału. Dopiero niedawno zaczęłam czytać twoje opowiadanie i.. nie mogę się od niego uwolnić! Pisz jak najszybciej ! A co do ostatniego rozdziału : świetny jak cała reszta. Tom musi żyć , nie możesz go uśmiercić ;P Nie dodawałam tu prędzej komentarzy .. bo nie jestem w tym dobra.Ogólem mówiąc genialne opowiadanie , pisz dalej i życzę duuuuużo weny :) ~ Anonimowa Czytelniczka :)
OdpowiedzUsuńKasiu, zrobiłaś niezły zwrot akcji. Ta banda jednak Toma nie oszczędziła. I w dodatku udało im się zwiać. Cóż, dobrze, że przynajmniej Billowi nic się nie stało. Czuję, że to jednak nie koniec problemów. Zarówno tych zdrowotnych Toma, jak i spraw związanych z tamtymi ludźmi. Bill musi być teraz podwójnie silny. Nie dość, że wujek stracił pamięć, porywacze zniknęli, ale zapewne nie na dobre i robi się coraz niebezpieczniej, to jeszcze brat jest w co najmniej niestabilnym stanie. To będzie wymagało od niego dużo siły. Mimo tego, mam nadzieję, że Tom będzie dla niego walczył. Przecież Bill jest dla niego najważniejszy. To się tak nie skończy. O, nie.
OdpowiedzUsuńDobrze, że tak trzymasz w niepewności, Kasiu. Znów z niecierpliwością czekam na narrację prowadzoną z punktu widzenia Toma. Weny, kochana!
Pozdrawiam z głębi serducha,
Nikola.