UWAGA!

Blog zawiera treść twincest, czyli fizycznej i psychicznej miłości braci. Jeśli nie jesteś zwolennikiem tej tematyki - opuść bloga.
Niektóre sceny w opowiadaniu mogą być drastyczne, więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Jeżeli jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu i chciałbyś/chciałabyś być informowany/na o nowych rozdziałach, pisz w komentarzu swoje GG lub adres bloga.
Na pewno poinformuję :)

czwartek, 20 grudnia 2012

Rozdział 4.

Ten rozdział dedykuję Alexowi :) Ty wiesz za co :)
No i dodaję go wcześniej, ponieważ Alex bał się, że nie zdąży go przeczytać przed końcem świata, hehe :D
______________________________________


Tom


             

                Bawiłem się świetnie! To była pierwsza impreza, na której byłem i pewnie w szkole uważali mnie za aspołecznego, ale ja po prostu zajmowałem się Billem. No właśnie, Bill…
               Na początku, kiedy go szukałem, myślałem, że nie mogę znaleźć, bo się bawi i po prostu się mijamy, więc sam imprezowałem dalej. Ale gdy zapytałem kogoś o brata i powiedzieli, że wyszedł jakiś czas temu, przeraziłem się. Zgarnąłem swoją bluzę i szybko stamtąd wyszedłem, olewając Emilie, która pytała, czemu już wychodzę, skoro jest tak fajnie.  Miałem to gdzieś. Nie wiem, co mi strzeliło do łba, że się z nią całowałem. Chyba alkohol mnie zamroczył. A może potrzebowałem bliskości? Trzeba przyznać, że laska całkiem nieźle całuje.
               Szedłem szybkim krokiem do Domu Dziecka. Niemal biegłem. Oby Czarnemu nic się nie stało…
               Kiedy zobaczyłem, że pod ścianą budynku ktoś leży, zamarłem. Jeszcze bardziej przyspieszyłem kroku i po chwili byłem już przy półprzytomnym bracie.
               - Boże… Bill? Billy, słyszysz mnie?
            Był pobity, zakrwawiony i miał poszarpane ubrania. Sam go nie wciągnę do pokoju. Poza tym powinien go zbadać lekarz. Na pewno nie zostawię go tu, żeby iść po pomoc. Już wystarczająco nawaliłem. Zacząłem się drzeć, cały czas próbując go cucić. Miałem w dupie to, że na pewno dostaniemy porządny opieprz za potajemne wyjście, a ja dodatkowo za niepilnowanie brata. To nie było teraz ważne. Najważniejszy był Bill.
               Po chwili, w szlafroku, wyszła do nas nasza opiekunka.
               - Tom, co się stało?! – wręcz krzyknęła, sprawdzając puls Czarnego.
               - Nie wiem, znalazłem go w takim stanie – mówiłem drżącym głosem.
            Pani Isabel, bo tak miała na imię, wyjęła komórkę i zadzwoniła na pogotowie, a potem poszła się ubrać. Karetka przyjechała po 10 minutach. W tym czasie Bill stracił przytomność, a ja jak głupi mówiłem do niego, żeby się trzymał, żeby mnie nie zostawiał. W końcu nie wiedziałem, jak silne ma obrażenia. Gołym okiem było widać, że nie jest dobrze…
               Ja pojechałem z Billem karetką, a pani Isabel jechała swoim autem za nami. W drodze do szpitala, Bill się ocknął i zaczął majaczyć.
               - Mama… Przyszłaś po mnie? Wiedziałem, że przyjdziesz. – Uśmiechnął się. – A Tom? Zostawimy go? Jakie piękne to światło… - Znów stracił przytomność.
            Zaraz. Światło…? Nie idź w stronę światła! Zacząłem go szarpać, żeby się ocknął, ale lekarze mnie odciągnęli i sami coś przy nim robili. Ja mogłem tylko na to patrzeć.
            W szpitalu oczywiście musiałem go zostawić, bo zabrali go na badania. Dwie minuty po tym przyszła nasza opiekunka.
               - Co z nim?
               - Jest nieprzytomny, nic więcej nie wiem. – Krążyłem po szpitalnym korytarzu. To wszystko moja wina. Nie powinienem go zostawiać na tej imprezie. W ogóle ciągnąć na nią. Przecież od początku nie był zadowolony. Ale ja oczywiście jak zwykle musiałem postawić na swoim! Jeżeli on… NIE! Nie wolno mi nawet tak myśleć. Mam tylko jego. Nie zostawi mnie samego na tym pojebanym świecie.
               W końcu wyszedł lekarz, który zabrał Billa. O stan zdrowia mojego brata dowiadywała się nasza opiekunka. Ja stałem z boku i słuchałem.
               - Cóż, chłopak stracił sporo krwi, ma wstrząs mózgu i liczne obrażenia. Najwyraźniej go nie oszczędzali.  Nadal jest nieprzytomny.
               - Mogę do niego wejść? – spytałem.
               - Tak.
            Wystrzeliłem jak z procy do sali, w której leżał mój nieprzytomny brat.
               - Tom! – usłyszałem, zanim do niej wszedłem. Odwróciłem się. – Tylko nie długo. Musimy zaraz wracać.
            Skinąłem głową i wszedłem do pomieszczenia. Pielęgniarka coś grzebała przy jego kroplówce, a on, nieświadomy tego, co się wokół niego dzieje, spał spokojnie. Pielęgniarka uśmiechnęła się do mnie serdecznie, po czym wyszła, a ja zająłem miejsce na krześle koło jego łóżka. Mimowolnie złapałem go za rękę i westchnąłem.
               - Przepraszam, Billy… - wyszeptałem. – Pewnie mnie zdrowo opierdolisz, kiedy tylko się obudzisz – zaśmiałem się cicho. – I będziesz miał rację. Jakoś ci to wynagrodzę.
               - Tom - usłyszałem za plecami. – Musimy już jechać.
               - Okej – powiedziałem cicho i wstałem – Przywieziesz mnie tu jutro?
               - Przywiozę.
               - Do jutra, braciszku. Trzymaj się.  – Pocałowałem go w czoło i wyszliśmy.
               W Domu Dziecka byliśmy po kilkunastu minutach.
               - Idź spać. Jutro będziemy musieli porozmawiać. Chyba wiesz o czym, prawda?
            Spuściłem głowę.
               - Tak – powiedziałem cicho.
               - Dobrze. Dobranoc, Tom.
               - Dobranoc. – Poszedłem do pokoju. Szybko się przebrałem i położyłem się, ale zasnąłem dopiero po godzinie.

Następnego dnia…

               Rano, kiedy chciałem już jechać do szpitala, przyszła pani Isabel i zaprowadziła mnie do gabinetu dyrektora, który zapewne dowiedział się o naszym wymknięciu i pobiciu Billa. Westchnąłem. Miałem nadzieję, że opiekunka sama ze mną pogada.
               - No, słucham, Tom. Masz mi coś do powiedzenia? – usłyszałem surowy ton dyrektora, kiedy stałem naprzeciwko niego ze spuszczoną głową. No i co mam mu powiedzieć? Stałem tam jak kołek i gapiłem się w swoje buty. – Dobrze. Wiem, że Twój brat jest w szpitalu, więc pewnie chcesz go odwiedzać, ale kiedy tylko Bill wróci, zacznie się twoja kara. A będzie nią sprzątanie korytarzy. Przez dwa tygodnie. Czy to jest jasne?
               - Tak – powiedziałem spokojnie, chociaż zagotowało się we mnie.
               - Wspaniale. Wracaj do pokoju.
            Razem z panią Isabel, która nijak się za mną nie wstawiła, mimo, że wiedziała jak cholernie martwię się o Billa, wróciłem do pokoju. Dopiero tam wyładowałem swoją złość, przewracając z hukiem krzesło, a potem osuwając się na podłogę i płacząc jak małe dziecko, z podkulonymi kolanami pod brodę. Opiekunka poszła po kluczyki do auta, więc o niczym nie wiedziała. A ja płakałem…

Kilka dni później…

               W szpitalu siedziałem codziennie, a stan Billa się nie poprawiał. Co najwyżej jego sińce zmieniły kolor. Tego dnia też do niego szedłem, zamiast i pisać sprawdzian z matmy.
               Już w korytarzu słyszałem krzyki brata i lekarzy, dlatego wbiegłem do jego sali. Trzech facetów trzymało Billa, a pielęgniarka próbowała mu zrobić zastrzyk.
               - Zostawcie go! – ryknąłem i jakimś cudem przedarłem się do czarnowłosego i go przytuliłem. Dopiero w moich ramionach się uspokoił, a tamci odpuścili, widząc, że brat ufa tylko mi. Bill po prostu zawsze tak reaguje na widok lekarzy.
               - Zostawiam strzykawkę. Jakby co, zrobisz mu zastrzyk – powiedziała, a raczej wysyczała pielęgniarka, na co Bill bardziej się we mnie wtulił.
               - Nie będę go niczym faszerował – warknąłem.
               - Jak chcesz. – Wyszła, a ja odetchnąłem z ulgą.
               - Poczekaj chwilę – zwróciłem się do brata. Wstałem z jego łóżka, zamknąłem drzwi, a potem wziąłem strzykawkę i z impetem wyrzuciłem ją do kosza. Wróciłem do Czarnego, ale nie kładłem się, tylko usiadłem na krawędzi łóżka. – Jak się czujesz? – spytałem.
               - W porządku – uśmiechnął się blado.
               - Jak można tak długo spać, co?
               - Długo? To znaczy ile?
               - Trzy dni! – Bill się skrzywił. – No chłopie! Ja tu od zmysłów odchodziłem.
               - Przepraszam - wyszeptał. I wtedy coś we mnie strzeliło.
               - Nie, Bill. To ja przepraszam. Gdybym cię nie zostawił wtedy, nic by się nie stało.
               - Gdybym ja sam nie wychodził, też by się nic nie stało. Powinienem wiedzieć, że będą się na mnie czaić…
            Uniosłem jedną brew, a on zamilkł, jakby zdał sobie sprawę, że powiedział za dużo i odwrócił głowę.
               - Bill? Ty wiesz, kto ci to zrobił, prawda? – Milczał, ale dla mnie ta cisza była wymowna. – Wiesz. Musisz złożyć zeznania na…
               - Nie! – Spojrzał na mnie ze łzami i przerażeniem w oczach.
               - Bill! Oni cię prawie zabili! Chcesz, żeby uszło im to na sucho?
               - Chcę mieć wreszcie spokój - szepnął, a z jego oczu poleciały przezroczyste, słone krople. Przytuliłem go. Wtedy zaczął cichutko chlipać.
               - Nie płacz. Jestem przy tobie…
                Dobrze, że przerabialiśmy ten sam materiał, bo Bill się uparł, żebym mu pokazał, co teraz przerabiamy. Nawet zaczął się uczyć z moich książek, tłumacząc, że pewnie jeszcze jakiś czas go tu potrzymają i będzie miał duże zaległości. Ech, mam brata kujona…
               U Billa siedziałem do samego wieczora. Właściwie, to dopóki nie zasnął. Nie chciałem, żeby, czegoś potrzebując, musiał wołać te zołzy. Zresztą i tak pewnie wolałby zdechnąć na przykład z pragnienia, niż się ich prosić.

Następnego dnia…

               Postanowiłem, że zanim pójdę do Billa, coś jeszcze załatwię. W tym celu musiałem iść do szkoły, z której, zaraz po „załatwieniu sprawy”, zamierzałem wyjść.
               Byłem pewny, że mojego brata pobiła szkolna banda, więc postanowiłem sobie z nimi „porozmawiać”. Spokojnie, nie dojdzie do rękoczynów. Po prostu dam im żółtą kartkę.
               Nie musiałem nawet włazić do budy. Stali pod nią i palili fajki. Tym lepiej. Podszedłem do nich powoli, a jeden z nich skinął na mnie głową. Wtedy ich „szef” na mnie spojrzał.
               - Czego? – warknął. Milszego przywitania się nie spodziewałem.
               - Powiem to tylko raz. Następnym razem zawita do ciebie policja. – Patrzył na mnie z politowaniem. – Zostaw Billa w spokoju – wysyczałem przez zęby, robiąc przerwy, a on roześmiał mi się w twarz.
               - Sam się prosi o moją uwagę. Nienawidzę pedałów. Takich jak on trzeba tępić.
               - Mój brat nie jest pedałem! – Złapałem go za gardło, ale jego „świta” mnie odciągnęła. Wyrwałem się im. – Trzymaj się od niego z daleka, bo następnym razem nie będę taki miły.
               - To w końcu ty czy policja? – zadrwił. Ja zakląłem pod nosem, podniosłem swój plecak i udałem się do szpitala. Byłem wściekły, co Bill oczywiście zauważył. Powiedziałem mu, że wezwali mnie do dyrektora za wagary, ale i tak uciekłem. Nienawidzę go okłamywać…
               - Tom! Będziesz kiblował rok, zobaczysz.
               Czy on zawsze musi być tym lepszym bliźniakiem?
               - Trudno – powiedziałem beznamiętnie, na co on tylko westchnął, a ja się do niego uśmiechnąłem.

Dwa tygodnie później…

               Tak, dokładnie tyle trzymali jeszcze Billa w szpitalu. Tego dnia przyjechałem po niego razem z naszą opiekunką. Cieszył się jak dziecko. Z dwojga złego wolał Dom Dziecka niż szpital.
               Przed wyjściem musiał obiecać, że jeszcze przez kilka dni będzie odpoczywać, a ja obiecałem, że tego dopilnuję. Jeśli będzie trzeba, przywiążę go do łóżka.
               W bidulu byliśmy po 20 minutach. Akurat trafiliśmy na obiad, więc oddelegowałem Czarnego do pokoju, a sam poszedłem do stołówki po swoją i jego porcję obiadu.
               Kiedy wróciłem, zobaczyłem Billa przy biurku. Odchrząknąłem głośno, na co on natychmiast się odwrócił i wyszczerzył niewinnie. Pokręciłem głową.
               - Do łóżka! – Nie, nie krzyczałem. Po prostu mój ton był bardzo stanowczy.
               - Tom, wyleżałem przez ponad dwa tygodnie! Mam dość.
               - Masz odpoczywać. A na początek zjesz obiad. – Popatrzył na mnie nienawistnie. – I nie dyskutuj.
            Westchnął. Wiedział, że ze mną nie wygra. Jadł, a ja go obserwowałem, jedząc swoją porcję.
               - Zadowolony? – spytał, kiedy skończył.
               - Połóż się, a ja odniosę talerze. – Znów westchnął niezadowolony, ale wykonał moje polecenie. – Nie patrz tak na mnie. Może jestem upierdliwy, ale taka rola starszego brata. – Puściłem mu oczko, a on się zaśmiał. Wyszedłem.
            Widok, który zastałem po powrocie mnie rozczulił. Bill leżał spokojnie na boku, z rękami złożonymi pod głową. Ba! Nawet spał. Albo właśnie zasypiał. Jednak kiedy zamykałem drzwi, obudził się.
               - Tom?
               - Tak, śpij.
               - Połóż się ze mną – poprosił. Rzadko mu się zdarzało, że prosił mnie o coś takiego, bo w ten sposób okazywał swoją słabość, a bardzo chciał mi udowadniać, że jest silny, więc trochę się zdziwiłem, ale nie zamierzałem mu odmawiać. Położyłem się koło niego, a on się we mnie wtulił. Nie wiem kiedy, ale sam zasnąłem.



P.S. Nie chcę słyszeć, że za krótki! xD Zajął mi trzy strony w Wordzie :D

5 komentarzy:

  1. No nareszcie wstawiłaś coś dłuższego. (Wiem, nie powinnam się Ciebie czepiać, bo sama dłuższych nie wstawiam, ale cicho!)
    A co do notki, to wyszła bombowo. Coraz bardziej podoba mi się to opowiadanie. Oby tak dalej xD
    Pozdrowienia.

    PS. Zapraszam do mnie na es-ist-gegen-meinen-willen.blogspot.com
    Jest kolejny rozdział głównego opowiadania ;3

    OdpowiedzUsuń
  2. I zrobił się na koniec słodko ;-) Rozdział akurat. Fajnie się go czytało. Tom okazuje się naprawdę czułym,kochanym bratem. Lubię czytać kiedy między nimi jest dobrze. Szkoda tylko,że Bill cierpi przez to pobicie. Zawsze ktoś musi mu zrobić krzywdę.No końcówka fajna. Ciekawe czy coś z tego wspólnego leżenia wynikanie ;-) Czekam na kolejną notkę. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Odcinek dłuższy. Cieszę się. :D
    Widać, jak Tom bardzo martwi się o Czarnego. W sumie, to dobrze, bo Bill może w końcu zrozumie i to u niego zawsze będzie szukał wsparcia. Ukrywanie się ze swoimi uczuciami i słabościami, na dłuższą metę nie ma sensu. I właśnie.. Ciekawe co wyniknie z tego ich wspólnego leżenia.. Już nie mogę się doczekać, kiedy w końcu się do siebie zliżą. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kasiu, zmartwiłam się stanem Billa i martwię się dalej.
    czy to pobicie nie wpłynie bardziej na jego zdrowie psychiczne?
    a co do Toma, to cieszę się, że się opamiętał chłopaczyna, bo przecież to on jest tu tym starszym bratem i nie wolno mu na sekundę spuszczać Billa z oczu, bo proszę... o! tak to się właśnie kończy.

    końcówka odcinka idealnie pokazuje jak bardzo chłopcy się kochają.
    dziękuję za odcinek i czekam na daklszy rozwój wypadków.
    pozdrawiam serdecznie, Kasiu!

    OdpowiedzUsuń
  5. Droga Kasiu,
    Przepraszam, że tak długo mi to zajęło, ale w końcu przeczytałam ^^ Jesteś niesamowita i to opowiadanie też, czekam na więcej ^^ I wesołych świąt, oraz szczęśliwego nowego roku <3 :*

    OdpowiedzUsuń