UWAGA!

Blog zawiera treść twincest, czyli fizycznej i psychicznej miłości braci. Jeśli nie jesteś zwolennikiem tej tematyki - opuść bloga.
Niektóre sceny w opowiadaniu mogą być drastyczne, więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Jeżeli jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu i chciałbyś/chciałabyś być informowany/na o nowych rozdziałach, pisz w komentarzu swoje GG lub adres bloga.
Na pewno poinformuję :)

sobota, 13 lipca 2013

Rozdział 27.

               Cicha Czytelniczko, Ty twierdzisz, że nie nadajesz się do pisania komentarzy? A ten ostatni, ŚLICZNY to kto napisał? Duszki? ;) Możemy się obydwie wyprowadzać z błędów :D Ja nadal nie uważam, żebym dobrze pisała. Po prostu wczuwam się w bohaterów i… no jakoś samo wychodzi. Ale skoro to, co piszę się podoba, to przecież ja mogę się tylko z tego cieszyć :)
               Dlaczego mam się gniewać, że mówisz do mnie Kasia? Przecież tak mam na imię :) To, że się nie znamy, w niczym nie przeszkadza. Także spokojnie, mów jak chcesz :)
               Nikola, napisałaś tak długi komentarz, że aż nie wiem, jak na niego odpowiedzieć :D Może tak… Już pisałam, że nie chcę niszczyć braterstwa chłopaków i na pewno tego nie zrobię. Oni są tak ze sobą zżyci, że nic ani nikt ich nie rozdzieli. A Andreas… Ten pozostanie tajemnicą :D
               Zapraszam do czytania :) Od razu mówię, że rozdział wyszedł... beznadziejnie :/
               Rozdział dla Nikoli, która mnie SZANTAŻOWAŁA, że mam szybko go pisać, bo inaczej skrzywdzi Billa. Ha! Niech wszyscy wiedzą, jaka z Ciebie Diablica, Niki :D


Bill


               Po wyznaniu uczuć mojemu bratu nie mogłem zasnąć, mimo że byłem zmęczony. Po prostu moja głowa nie chciała ani na chwilę przestać podsuwać mi myśli, jak to teraz będzie. Jesteśmy braćmi, taka miłość jest zakazana, co oznacza, że musimy się ukrywać. Tylko problem w tym, że ja chciałbym wykrzyczeć na całe gardło swoją miłość. Niestety mogłem tylko cały czas się uśmiechać do Toma, który tej nocy nie wypuszczał mnie z objęć. Ramiona mojego brata - zdecydowanie moje ulubione miejsce na świecie.
               - Billy, obudź się. - Ktoś mną delikatnie potrząsnął. - Jesteśmy na miejscu.
               Otworzyłem niechętnie i powoli oczy i zobaczyłem twarz bliźniaka, oddaloną od mojej o kilka centymetrów. Uśmiechnąłem się delikatnie, ale zaraz przypomniałem sobie, że nie jesteśmy sami. Wyprostowałem się, sprawdzając, czy Andreas nie zauważył naszego zbliżenia.
               - Spokojnie – szepnął mi do ucha Tom. - Jest zajęty bagażami.
               Wygramoliłem się i wysiadłem z auta. Tom zaraz za mną, tylko z drugiej strony. Przyglądałem się domowi i znów uśmiechałem. Jeszcze kilka miesięcy temu nie widziałem o jego istnieniu, a teraz to będzie także mój dom. Życie naprawdę potrafi płatać figle.
               Spojrzałem na Toma, który patrzył na mnie i delikatnie się uśmiechał. Chwyciłem go za rękę i weszliśmy do domu za Andreasem. Ledwo zamknęliśmy drzwi, z góry zbiegli G&G. Wręcz się na nas rzucili, śmiejąc się.
               - Hej, spokojnie, bo mnie udusisz! - pisnąłem wesoło do Gustava, który prawie łamał mi kości. Puścił mnie.
               - Sorry. Ale tak tu było bez was pusto.
               Nie powiem, zdziwiło mnie to „wyznanie". Uśmiechnąłem się tylko lekko.
               Ja i Tom poszliśmy do naszego pokoju, by się rozpakować, a Andreas ostrzegł, że chłopaki mają nam nie przeszkadzać. Po tych słowach wyszedł, mówiąc jeszcze, że wróci późno.
               - Szczęśliwy? - spytał mnie brat, gdy zaczął wykładać swoje rzeczy. Kiwnąłem tylko głową, szczerząc się jak głupi i rozglądając po pokoju. Zachowywałem się jak dziecko, które dostało nową zabawkę, ale... Ale też trochę tak się czułem.
               W końcu zabrałem się za swoją torbę. Po około pół godzinie nasze półki były zajęte, a my padliśmy na moje łóżko. Te, w przeciwieństwie do tych w Domu Dziecka, mimo że jednoosobowe, pomieściłyby nas i jeszcze Gustava i Georga.
               - Nie wierzę - wymruczał Tom. - Moje życie w ciągu kilku dni zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
               - Ale na lepsze czy gorsze? - spytałem, choć znałem odpowiedź.
               - Głupio się pytasz! - Pstryknął mnie w nos, a ja się zaśmiałem.
               - Chyba musimy zejść na dół, bo zaraz chłopaki nas siłą stąd wywleką – powiedziałem po chwili ciszy.
               Obaj się zaśmialiśmy.
               Wstaliśmy i zeszliśmy na dół. Chłopaków znaleźliśmy dopiero w kuchni, gdzie objadali się lodami czekoladowymi. Oczywiście mnie i mojemu bratu jęzory od razu na wierzch wyszły, na co G&G parsknęli śmiechem. Uprzejmie nas poinformowali, że w lodówce są jeszcze dwa pudełeczka dla nas. Byłem gotów jeść je palcami, ale Tom wcisnął mi do ręki łyżeczkę. Wydąłem usta jak małe, obrażone dziecko, ale ostatecznie zgodziłem się na cywilizowany posiłek. O ile lody można nazwać posiłkiem…
               - Zwolnij, Bill, bo się przeziębisz! – upomniał mnie bliźniak, gdy pałaszowałem lody jak na jakichś zawodach
               - Daj mu spokój – wstawił się Georg.
               - Będziesz mu później przynosił lekarstwa i ciepłe herbatki? – warknął Tom.
               Słysząc ton jego głosu, automatycznie straciłem ochotę na deser. Poczułem się jak… intruz. A przecież jeszcze kilkanaście minut temu leżeliśmy razem na łóżku i było super.
               Grzebałem w swoim kubeczku i bezmyślnie patrzyłem, jak lody się rozpuszczają. W końcu się nad nimi zlitowałem, odstawiłem na stół, a sam poszedłem do pokoju. Położyłem się na swoim łóżku i zwinąłem w kłębek.
               Miało być już teraz dobrze. Miałem być szczęśliwy. A tymczasem znowu czuję się jak niepotrzebny śmieć. Czy to się kiedyś zmieni?
               Parę minut później drzwi się cichutko otworzyły, a potem równie cicho zamknęły. Materac opadł pod ciężarem mojego brata, który sekundę później objął mnie ramieniem.
               - Co się stało? – spytał cicho, a troska w jego głosie prawie mnie zabiła.
               - Nic. – Starałem się, żeby mój głos brzmiał normalnie, ale chyba mi się nie udało.
               - Płaczesz? – Nie czekając na moją odpowiedź, przewrócił mnie na plecy. Odwróciłem głowę, żeby nie widział moich łez, ale on się nie poddał. Złapał mnie za brodę i przekręcił mi głowę z powrotem. – Co się dzieje, Billy? Coś cię boli?
               - Serce – mruknąłem cicho.
               Tom patrzył na mnie, nie rozumiejąc, o co mi chodzi, aż w końcu uniósł wysoko brwi.
               - Chodzi o to, co powiedziałem w kuchni? O herbacie?
               Milczałem.
               - Jezu, Bill. Przepraszam. To nie miało tak zabrzmieć. Chciałem tylko, żeby Geo się odczepił. Nie chciałem cię urazić…
               - Jestem dla ciebie ciężarem? – przerwałem mu.
               - Co? Nie! Jak mogłeś w ogóle tak pomyśleć? Przecież wiesz, że jesteś dla mnie najważniejszy. Nie lubię, gdy chorujesz, ale tylko dlatego, że się wtedy męczysz, nie dlatego, że potrzebujesz wtedy opieki.
               Uśmiechnąłem się delikatnie. Mówił szczerze, widziałem to w jego oczach.
               Rzuciłem się na niego i wtuliłem się mocno w jego za dużą bluzę. Kiedy się odsunąłem, Tom pocałował mnie w czoło, a potem krótko w usta. Od razu się do niego uśmiechnąłem.
               - Chodź – rzekł i wstał z łóżka, wyciągając do mnie rękę. – Chłopaki chcą z nami pogadać.
               Westchnąłem, łapiąc dłoń bliźniaka i wyłażąc z łóżka.
               Przy schodach rozłączyliśmy nasze dłonie, żeby G%G nie zaczęli czegoś podejrzewać. Obeszliśmy cały dom w poszukiwaniu kuzynów, ale nigdzie ich nie było.
               - Pewnie są w piwnicy – zastanawiał się Tom.
               I miał rację. Chłopaki siedzieli przy swoich instrumentach i najwyraźniej czekali na nas. Kiedy nas zobaczyli, Gustav wybębnił fanfary na perkusji. Zaśmiałem się i pokręciłem głową.
               - Ach, czuję się jak jakaś gwiazda – zażartowałem.
               - Już sobie tak nie schlebiaj – odgryzł się Gus, ale wiedziałem, że nie jest to złośliwe dogryzanie.
               - O co chodzi? O czym chcieliście pogadać? – spytał Tom, który do tej pory milczał.
               Gustav odłożył pałeczki i zatarł ręce.
               - Czy wasze nadprzyrodzone zdolności dawały o sobie znać w najbliższym czasie?
               Spojrzeliśmy z Tomem po sobie.
               - Nadprzyrodzone zdolności? – powtórzyliśmy jednocześnie.
               Perkusista wywrócił oczami.
               - No właśnie o tym mówię – mruknął. – Porozumiewacie się bez słów, nawet razem napisaliście piosenkę, nie wiedząc o tym. No to chyba normalne nie jest?
               Wzruszyliśmy ramionami.
               - Przypadek?
               Gustav znów wywrócił oczami.
               - Ładny mi przypadek – mruknął. – Ale dobra, zapytam inaczej. – Westchnął. – Czy takich PRZYPADKÓW było więcej?
               - Pytasz o to, czy napisaliśmy jakąś piosenkę? – zapytał Tom.
               - No brawo, geniuszu.
               Znów spojrzeliśmy na siebie, zaskoczeni.
               - Nie było czasu… Zresztą nie wiedzieliśmy, że teraz mamy to robić regularnie.
               - Jeśli chcemy założyć zespół, to tak.
               - A chcemy?
               - A nie chcemy?
               Parsknąłem śmiechem.
               - Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytałem.
               - Jasne! Ja i Georg zawsze chcieliśmy mieć zespół, ale we dwóch nie mogliśmy, a nie znaliśmy nikogo, kto mógłby do nas dołączyć. Teraz znamy! – Klasnął w dłonie jak małe dziecko.
               Spojrzałem na Georga, szukając jakiegoś potwierdzenia słów jego brata, ale on patrzył tylko na swój bas. Westchnąłem.
               - No Bill! – zagadnął znów perkusista. – Nigdy nie chcieliście być kimś? Stać w świetle reflektorów, wśród ogromnej publiczności, która przyjdzie, żeby was chociaż zobaczyć?
               I wtedy przypomniały mi się te chwile, kiedy słuchałem tandetnej muzyki w Domu Dziecka. Wtedy sobie obiecałem, że będę kimś takim. Chciałem tego. Chciałem pokazać światu, że można tworzyć lepszą muzykę, niż te wszystkie „umcy, umcy” o gołych dupach. Chciałem być uwielbiany!
               Ale żeby nie było to takie oczywiste, spojrzałem na brata i powiedziałem cicho:
               - Musimy się zastanowić. - Nie czekając na niczyją odpowiedź, chwyciłem Toma za rękaw i wyciągnąłem z piwnicy, słysząc za plecami westchnięcie Gustava.
               Kiedy tylko wpadliśmy do pokoju – a raczej ja wpadłem, ciągnąc Toma za sobą – zapytałem:
               - Co o tym myślisz?
               Bliźniak wzruszył ramionami.
               - To wszystko, co mówił Gustav, brzmi jak sen, ale… Czy nam się uda?
               - Musi! - powiedziałem nieco zbyt głośno i entuzjastycznie. - Znaczy... Na pewno nam się uda.
               - Ty naprawdę tego chcesz, Bill - stwierdził mój brat.
               Spuściłem głowę, a Tom westchnął.
               - No... Fajnie by było - mruknąłem cicho.
               Tom podrapał się po policzku.
               - Pewnie, że byłoby fajnie. - Spojrzałem na niego, a on się uśmiechał. - Ale jak my to zrobimy? Żeby być sławnymi i występować na scenie, musimy się jakoś wybić, a jak mamy to zrobić? Sami nie damy rady.
               - Znajdziemy kogoś! - Zdecydowanie za bardzo się napalałem i przez to prawie piszczałem, na co Tom tylko się uśmiechał.
               - Dobrze, możemy spróbować - rzekł miękko, a potem mnie przytulił. Pisnąłem i pocałowałem go namiętnie, żeby okazać mu moją radość i wdzięczność za to, że się zgodził.
               Razem wróciliśmy do piwnicy, żeby powiedzieć chłopakom, że wchodzimy w założenie zespołu. Obaj zaczęli piszczeć, a Gustav to nawet nas wyściskał. Uczuciowy z niego chłopak, nie ma co.
               Następnego dnia obudziło mnie coś delikatnego na policzku. Mruknąłem i otworzyłem niechętnie jedno oko. Kiedy zobaczyłem Toma, otworzyłem też drugie.
               Tom siedział na moim łóżku, z tacą na kolanach. Uśmiechnąłem się mimowolnie i usiadłem, opierając się o zagłówek. Mój brat postawił tacę przede mną i cmoknął mnie w policzek, mówiąc:
               - Smacznego.
               Uśmiechnąłem się tylko i zacząłem jeść. Wbrew temu, co mówiłem Tomowi podczas gry w bilarda, zrobił jajecznicę. I to naprawdę smaczną. A może to mnie po prostu smakowało wszystko z jego rąk...
               Tom nie spuszczał ze mnie wzroku dopóki nie zjadłem. Potem zabrał tacę i wyszedł, dając mi czas na prysznic i inne codzienne rytuały.
               Kiedy byłem czyściutki i umalowany, poszedłem do kuchni, gdzie byli wszyscy.
               - Dzień dobry - przywitałem się.
               - Jak spałeś? - spytał Andreas.
               - Dobrze, dziękuję. - Uśmiechnąłem się do niego. Skinął głową i wrócił do czytania gazety.
               Zrobiłem sobie herbatę i przysiadłem się do stołu.
               - Może gdzieś razem pójdziemy? - zaproponował wujek, składając gazetę. - Wieczorem muszę wyjść, ale cały dzień mam dla was. - Uśmiechnął się do nas uprzejmie.
               Spojrzałem na chłopaków. Tom patrzył na mnie i czekał na moją odpowiedź, a G&G dłubali w swoich talerzach, nie patrząc na nas. Co jest?
               - Ja chętnie - powiedziałem. - Tylko nie wiem, jak tam chłopaki?
               - Och, nimi się nie przejmuj. - Andreas machnął ręką. - Po dyszce dla każdego i pójdą wszędzie.
               Gustavowi i Georgowi najwyraźniej nie spodobały się słowa ojca, bo zmrozili go wzrokiem. Zachichotałem pod nosem.
               - Za pięć minut przed domem - rzucił wujek i poszedł na górę.
               My pozbieraliśmy nasze naczynia i odstawiliśmy do zlewu, po czym wyszliśmy przed dom, nie musząc nakładać na siebie cieplejszych ubrań, gdyż na dworze było około 30 stopni. 
               Kilka minut później dołączył do nas Andreas.
               Poszliśmy najpierw na lody, a potem do wesołego miasteczka, na co jęknąłem. Od razu przypomniała mi się ta diabelska maszyna, po której ostatnim razem wymiotowałem. A mój wstrętny, podły… którego tak bardzo kocham brat tylko się śmiał. Pokazałem mu język, kiedy G&G biegli do samochodzików, a ich ojciec szedł spokojnie za nimi.
               - Uważaj, bo ci go odgryzę – ostrzegł tuż przy moim uchu Tom.
               Posłałem mu kpiące spojrzenie, na co znowu się zaśmiał.
               Kiedy w pewnym momencie dostrzegłem watę cukrową, moje oczy zaczęły świecić jak dwie żaróweczki. Tom szepnął coś do Andreasa, a potem oboje się oddalili. Odwróciłem wzrok, żeby nie było, że ich szpieguję – choć byłem cholernie ciekaw, co kombinują – i obserwowałem dzieciaki na karuzelach. Chwilę potem prawie zderzyłem się z czymś białym i puchatym. Na szczęście w ostatniej chwili postanowiłem skierować wzrok w przód i ujrzałem… watę cukrową, którą Tom trzymał przy mojej twarzy. Prawie pisnąłem z radości. To jednak udało mi się powstrzymać, ale szerokiego uśmiechu już nie. Wziąłem od Toma jedną z wat – trzymał dwie; jedną dla mnie, drugą dla siebie – i zacząłem pałaszować. Ale tak, że aż mi się uszy trzęsły. Kiedy skończyłem - jako pierwszy – Tom parsknął śmiechem. Nie wiedziałem, o co mu chodzi dopóki…
               - Trzymaj. – Wręczył mi swoją watę, na którą patrzyłem tęsknym wzrokiem i aż oblizywałem usta, a sam zaczął szukać czegoś w kieszeni swoich dużo za luźnych spodni. Kiedy wyjął z niej paczkę chusteczek higienicznych, już wiedziałem, co się święci. Z jednej strony chciałem, żeby to zrobił, ale też bałem się, że wujek i chłopaki źle to odbiorą, więc powiedziałem:
               - Daj. – Wziąłem od niego chusteczkę, w zamian oddając mu watę i sam wytarłem sobie usta.
               Tom patrzył na mnie smutno. Serce mi się ścisnęło, ale przecież nie mogliśmy ryzykować, prawda? Później mu to jakoś wynagrodzę.
               Najbliższa okazja na przeprosiny i wyjaśnienia pojawiła się, gdy Andreas z G&G poszli na Rollercoaster, a my do pobliskiej kawiarni na ciastko. Tom cały czas był smutny, co starał się ukryć. Niestety nie ze mną te numery. Zapomniał, że znam go lepiej niż samego siebie?
               - Nie smakuje ci? – spytałem, gdy zamiast jeść swoje ciasto, rozgrzebywał je widelczykiem.
               - Może być – mruknął.
               Westchnąłem. Rozejrzałem się dyskretnie dookoła, a potem chwyciłem jego dłoń. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale odwzajemnił mój uścisk.
               - Nie smuć się – powiedziałem cicho.
               - Nie smucę się. – Uśmiechnął się lekko, ale ja wiedziałem, że kłamie.
               Znów westchnąłem i puściłem rękę brata, po czym wyjąłem pieniądze, które dał nam Andreas i wstałem ze swojego miejsca.
               - Bill?
               - Idziemy stąd. – Złapałem go za rękę i wyciągnąłem z kawiarni. Rozejrzałem się w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego i bardziej opustoszałego miejsca. Jak na złość byliśmy w centrum miasta.
               - Co ty kombinujesz?
               Nie odpowiedziałem. Po prostu pociągnąłem go w lewo. Biegliśmy, aż nie dotarliśmy do parku. Gdy już się tam znaleźliśmy, zajęliśmy najbardziej oddaloną ławeczkę.
               - Bill, co ty…
               Nie pozwoliłem mu dokończyć, zatkałem mu usta krótkim, ale mocnym pocałunkiem. Jego mina, gdy się odsunąłem była bezcenna. Uśmiechnąłem się najładniej jak umiałem.
               - Za co to? – spytał zszokowany.
               - To w ramach przeprosin – odparłem, a on uniósł jedną brew. – Przecież wiem, że akcja z chusteczką cię zasmuciła. – Dred spuścił głowę, ale zaraz mu ją podniosłem, by spojrzał mi w oczy.        - Przepraszam - rzekłem cicho, ale szczerze. - Ale przysięgam, że gdybyś zrobił to, co chciałeś zrobić, nie wytrzymałbym i zwyczajnie bym cię pocałował. Przy wszystkich.
               W jego oczach pojawiły się iskierki radości. Uśmiechnąłem się na ten widok. Wyglądał uroczo.
               Kiedy miałem się do niego przytulić, zadzwonił mój telefon. Wyjąłem go z kieszeni obcisłych spodni i spojrzałem na wyświetlacz. Gustav.
               - Halo?
               - Gdzie wy jesteście? - warknął. - Poszliśmy po was do tej kawiarni, a tam ani śladu!
               - Sorry. Zjedliśmy po ciachu i poszliśmy się przejść. Jesteśmy w parku niedaleko. Zaraz przyjdziemy.
               Jednak okazało się, że to nie takie „niedaleko" i nie takie „zaraz". Jak tam szliśmy, a raczej biegliśmy, droga była krótsza. Może dlatego, że biegliśmy, a  z powrotem szliśmy normalnie.
               Gdy byliśmy niedaleko kawiarni i chłopaki nas zobaczyli, nie mieli za wesołych min.
               - No wreszcie - ryknął Gus.
               - Już się martwiliśmy - dodał Andreas.
               - Przepraszamy - powiedziałem cicho, lekko zaszokowany tym, że ktoś się o nas martwił. Chyba od prawie czterech lat nikt tego nie robił...
               Wróciliśmy do wesołego miasteczka, gdzie byliśmy aż do wieczora. Wieczorem wujek odwiózł nas do domu, a sam gdzieś pojechał...
               Następnego dnia miałem podobną pobudkę. Gdy zszedłem na dół, w kuchni znów byli wszyscy. Andreas znowu czytał gazetę i pił poranną kawę. Zacząłem się zastanawiać, gdzie on tak wieczorami znika... W końcu jednak stwierdziłem, że to nie moja sprawa i usiadłem przy stole.
               - Macie jakieś plany na dziś? - spytał Andreas.
               - Niby nie, ale chyba trochę pogramy, co, chłopaki? - odezwał się Gustav. Zastanawiałem się, dlaczego Georg milczy, gdy jestem w pobliżu.
               Ja i Tom skinęliśmy głowami.
               Andreas wypił swoją kawę i wyszedł, a my poszliśmy do piwnicy, gdzie siedzieliśmy i graliśmy aż do obiadu, na którym nie było naszego wujka...
               Po obiedzie musiałem wziąć prysznic, bo z powodu upału i kilkugodzinnego śpiewania byłem cały spocony. Kiedy wyszedłem z łazienki, wycierając włosy ręcznikiem, do pokoju wszedł Tom. Obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, po czym podszedł do biurka i coś z niego wyjął. Wyszedł z pokoju, starając się nie patrzeć w moją stronę. Wzruszyłem ramionami i wyszukałem czystych ubrań dla siebie.
               Chłopaki chcieli dalej grać, ale ja odmówiłem. Nie miałem już siły. Moje gardło zresztą też.
               - W takim razie oprowadzimy was po mieście - zaoferował Gus.
               - Wczoraj baliśmy się, że się zgubiliście - mruknął Georg, co nie brzmiało przekonująco.
               - Bez przesady. Nie jesteśmy aż takimi sierotami - oburzył się Tom.
               - Nikt nie twierdzi, że jesteście - zapewnił Gustav. - Po prostu jesteście w nowym miejscu, którego jeszcze nie znacie. My się raz tu zgubiliśmy. - Zaśmiał się.
               - Serio? - Wytrzeszczyłem oczy.
               - Tak - odparł spokojnie Geo. - Zaraz po przeprowadzce - dodał, a potem opowiedzieli nam jak to było. Wszyscy ryknęliśmy śmiechem.
               Chłopaki zrobili tak, jak powiedzieli. Oprowadzili nas po Hamburgu i opowiadali o każdym ciekawszym budynku w tym mieście. O park też zahaczyliśmy, żeby wiedzieć, jak dojść tam z domu i jak wrócić.
               Zwiedzanie i poznawanie miasta zajęło nam tyle, że wróciliśmy akurat na kolację. Andreas, o dziwo, spóźnił się tylko kilka minut.
               - Jak wam minął dzień? - spytał w pewnym momencie.
               - Miło - odparłem. - Chłopaki pokazali nam okolicę.
               - Brawo, chłopcy - pochwalił synów, a oni posłali mu krzywy uśmiech. Coś między nimi na pewno jest nie tak...
               - A tobie? - zapytałem niby to z uprzejmości, choć tak naprawdę chciałem dowiedzieć się czegoś o nim.
               - Normalnie. Dzień jak co dzień.
               - A... Czym ty się tak właściwie zajmujesz? - Nagle stałem się bardzo ciekawy, co było do mnie niepodobne.
               - Interesy. Nic wielkiego, ale ważne, że da się z tego utrzymać.
               Georg prychnął pod nosem, co dało mi do zrozumienia, żeby więcej nie pytać.
               Kiedy leżałem już w łóżku, zapragnąłem mieć Toma przy sobie. Wstałem i zamknąłem drzwi na klucz, a potem wślizgnąłem się do łóżka bliźniaka. Objął mnie, a ja wtuliłem się w jego ramię. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu się odezwałem.
               - Georg chyba mnie nie lubi.
               - Czemu tak myślisz?
               wzruszyłem ramionami.
               - Prawie się do mnie nie odzywa. A wątpię, że zawsze jest taki cichy.
               - Gustav nadrabia za ich dwóch. - Zaśmiał się Tom.
               - Myślisz, że o to chodzi? Że się podzielili? Gustav to ten rozgadany, a Georg to ten cichy i spokojny?
               - Może.
               - My też tacy jesteśmy?
               Tom zaśmiał się tak, że aż mną wstrząsnęło.
               - Nie. My jesteśmy identyczni. Jak dwie połówki jabłka. - Cmoknął mnie w czoło.
               Jakby się nad tym zastanowić... Może faktycznie tak jest? Pewnie wszystko wyolbrzymiam i nie mam się czym przejmować.
               Chwilę potem oboje zasnęliśmy.  
               Kolejny dzień zaczął się bardzo podobnie, z tą różnicą, że nie było nigdzie Andreasa.   Nie było go przez cały dzień, a wrócił dopiero późną nocą, budząc mnie warkotem silnika samochodu. Gdy spojrzałem na zegarek, była godzina 3:15. To nie była normalna pora na powrót do domu dla dorosłego faceta...
               Rano zaś oznajmił nam, że wyjeżdża na kilka dni w interesach. Coraz mniej mi się to wszystko podobało...
               Te kilka dni wyglądało bardzo podobnie. Prawie przez całe dnie graliśmy, a ja i Tom próbowaliśmy napisać coś nowego. Nawet nam się udało...
               Kiedy Andreas wrócił, był wściekły. Nie wiadomo na co ani na kogo. Po prostu tryskał piorunami i wszyscy wiedzieliśmy, że lepiej się do niego nie odzywać. Dlatego każdy z nas ulotnił się do swojego pokoju i tam staraliśmy się nie wchodzić Andreasowi w drogę.
               Przy kolacji w ogóle się do nas nie odezwał, co było nieco dziwne jak na niego. Zjadł najszybciej z nas wszystkich i znów znikł w gabinecie. To było niepokojące...
               Kiedy szedłem do naszego pokoju, przez przypadek usłyszałem kawałek rozmowy telefonicznej Andreasa przez uchylone drzwi.
               - Załatw to - rzucił szorstko, wręcz groźnie. - Nie wiem jak! Kombinuj! - Teraz już wrzeszczał. - Pojebało cię?! To ma być dyskretnie! Nie chcę mieć na głowie policji.
               Zachłysnąłem się powietrzem i szybko, ale cicho odszedłem spod drzwi jego gabinetu. Nie chciałem dalej słuchać, ale jedno było pewne.
               Wujek Andreas prowadził jakieś podejrzane interesy...


               Mam nadzieję, że długość rozdziału odpowiada, bo zajął mi ponad pięć stron :P Starałam się, żeby było mało twincest, a więcej… fabuły? Nie wiem.
               Ach, jeszcze jedno! Po prawej stronie jest ankieta. Jakbyście mogli zagłosować… :D

5 komentarzy:

  1. Z Andreasem najwyraźniej jest coś nie tak, okej. G&G chyba go nie lubią. o,O I tak się zastanawiam... po co mu jeszcze Bill i Tom? Nie mam pojęcia, co mógłbym więcej napisać, więc czekam na dalszą część.
    Weny, Kasiu. ;)


    Pozdrawiam,
    Illusion.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ohh... A ja tak uwielbiam twincest.. Fabule rzeczywisce sporo. A Andreas na pewno nie pracuje w pelni na legalu.. Czekam niecierpliwie na ciag dalszy! No. Jeszcze ten Geo..

    ~ Sinnlos

    OdpowiedzUsuń
  3. Ulala :) wujcio andras wcale nie jest taki fajny jak się wydawał . . . Lubie go coraz bardziej :) ale teraz tak . . . Bill jest taki słodki widać, że nia są w cieleni w jedną role, że bill to sierota, albo, że jest wyrafinowaną suką :) a tom, że jest albo złym bratem, albo wielce romantyk kochający brata, ale jak przychodzi, co do czego to go nie ma :) a u ciebie są jak porana kawa i wieczorna herbata trochę gorzcy i trochę słodzy, co jest fajnym zestawienem, bo nie nudzą pozdrawiam
    Marudek :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej.
    Super notka i robi się coraz ciekawiej.
    Buziaczki i weny życzę:*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kasiu, najpierw pragnę przeprosić, że ten komentarz pojawia się dopiero teraz. Niestety, tak wyszło. Najważniejsze jednak, że jestem, czytam i komentuję. Przede wszystkim bardzo Ci dziękuję za dedykację, mimo iż nie potrafisz mi zapomnieć tego szantażu ;)
    Jeśli chodzi o rozdział, to po pierwsze doceniam jego długość. Wreszcie można było się wczytać! Tak trzymaj, Kasiu. Po drugie był ciekawy i czytając, człowiek miał wrażenie, że wszystko jest dobrze i kolorowo tylko do czasu. Wiesz, że lubię być zaskakiwana. Bill i Tom się dogadują - zarówno między sobą, jak i z Gustavem i Georgiem, a także z wujkiem. Zamieszkali z nim, są szczęśliwi. Panuje między nimi cudowna, braterska atmosfera przesycona delikatnym romantyzmem... Ach i och, wydawałoby się, że wszystko jest tak, jak być powinno. Aż tu nagle na końcu pojawia się... zło. No, no, no. Widzę, że moje "narzekanie" na brak zła zostało wysłuchane. Ktoś tu coś kombinuje i nie chce wskazywać palcem, ale moje podejrzenie pada na wujaszka :D
    Słowem: rozdział jest świetny. Jest pomysł, jest fabuła i jest dedykacja dla mnie. Czego chcieć więcej? Chyba tylko tego, byś pisała częściej i zapomniała, że kiedykolwiek chciałam wyrządzić pisarską krzywdę biednemu Billowi. Trzymam kciuki za ciąg dalszy, Kasiu.

    Pozdrawiam z głębi serducha,
    Nikola.

    OdpowiedzUsuń