UWAGA!

Blog zawiera treść twincest, czyli fizycznej i psychicznej miłości braci. Jeśli nie jesteś zwolennikiem tej tematyki - opuść bloga.
Niektóre sceny w opowiadaniu mogą być drastyczne, więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Jeżeli jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu i chciałbyś/chciałabyś być informowany/na o nowych rozdziałach, pisz w komentarzu swoje GG lub adres bloga.
Na pewno poinformuję :)

niedziela, 6 października 2013

Rozdział 36.



                Witam wszystkich! Choć jakoś tak Was mało ostatnio… Trochę to smutne.
                Cóż, chciałabym podziękować tym, którzy zostali. Przede wszystkim Nikoli, bo ona jest ze mną praktycznie od początku tej historii i jest chyba najwierniejsza… jakkolwiek to brzmi ;) No i mam nadzieję, kochanie, że zostaniesz do końca, tak jak zresztą obiecałaś :D A do końca już naprawdę niewiele. Raptem kilkanaście rozdziałów. A może aż kilkanaście…? Dziękuję, Niki, za Twoją obecność i piękne, długie i motywujące komentarze.
                No i Robert. Tobie też dziękuję. Tylko nie odleć gdzieś z tej radości, że znów się do Ciebie zwracam :D Czytasz to opowiadanie co prawda od niedawna, ale za to tak jakoś… intensywnie? Nie wiem, jak to nazwać, ale Twoje komentarze wywołują u mnie nie tylko uśmiech, ale i głupawkę na dobrych kilka minut. Choć muszę przyznać, że jesteś wymagający. Dłuższe rozdziały, przetrzymanie Toma u porywaczy… Co ja, sadystka jakaś? :P Wspominałeś, że im dłuższe, tym lepsze, nie tylko rozdziały. A co jeszcze, przepraszam bardzo, miałeś na myśli? xD
                Dobra, koniec. Bo wyjdzie na to, że przemowa jest dłuższa niż rozdział… Zapraszam!
                UWAGA! Autorka w tym rozdziale pokazała swoje sadystyczne oblicze :D Pojawiają się wulgaryzmy. Biedny Tom… ;)




Tom


                Kiedy zszedłem na dół, okazało się, że nie jestem w domu sam. Razem ze mną był tam człowiek ubrany cały na czarno, z kominiarką na twarzy. Było mu widać tylko usta, na które miał wycięty otwór, żeby móc oddychać oraz oczy. Przegrzebywał rzeczy w komodzie, którą przecież niedawno posprzątaliśmy. Przymusowo, ale posprzątaliśmy. Jednak gdy mnie zobaczył, zamarł w bezruchu. Ja zresztą też, ale nie na długo. Zerwałem się do biegu, mając nadzieję, że uda mi się uciec, ale włamywacz dogonił mnie, gdy już prawie chwytałem za klamkę. Trochę mnie poturbował, a potem przyłożył coś do twarzy. Coś, co sprawiło, że odpłynąłem…
                Obudziłem się w miejscu, które przypominało piwnicę. Chociaż nie. Bardziej jakiś składzik, ale pusty. W każdym razie pomieszczenie było ciemne i zimne. Miałem związane ręce i nogi, a na ustach była szeroka taśma klejąca. Tylko że znów nie byłem sam. Kilka kroków dalej, tyłem do mnie, stał dosyć potężnych rozmiarów facet z telefonem przy uchu. Słyszałem kawałek rozmowy.
                - Słuchaj, nie chcę mu zrobić krzywdy – rzekł do kogoś, odwracając się w moją stronę. Zdążyłem zamknąć oczy. – Jest całkiem uroczy. – Przejechał delikatnie palcem po moim policzku, uprzednio kucając przede mną. Starałem się nie pokazywać tego, jak bardzo brzydzi mnie jego dotyk i nadal się nie ruszać, żeby nie wiedział, że jestem już przytomny. Wstał. – Dlatego jeśli chcesz odzyskać braciszka całego i zdrowego, powiedz swojemu wujaszkowi, że ma dwa dni na oddanie kasy. Po tym czasie… Cóż. Słodki Tommy będzie wąchał kwiatki od spodu. – Zakończył połączenie, nie dając rozmówcy prawa do ani słowa więcej.
                Cholera. Rozmawiał z Billem. Billem, który teraz na pewno jest śmiertelnie przerażony. Nie martwiły mnie słowa tego faceta – że mnie zabije, jeśli Andreas nie odda kasy. Albo inaczej – martwiły mnie, ale z powodu Billa. Bo wiedziałem, że jeśli jeszcze ja zostawię go na tym świecie samego, on tego nie przeżyje. Niby był Andreas, Gustav i Georg, ale wiedziałem, że oni… po prostu by nie istnieli. Po śmierci rodziców Bill zamknął się w sobie i przez jakiś czas nawet ja nie potrafiłem do niego dotrzeć. Dopiero po kilku miesiącach wyszedł ze swojej skorupy, ale zaufanie miał tylko do mnie. Tak było do tej pory, dlatego wiedziałem, że gdybym ja zginął, on już by się z tego nie otrząsnął. To by był dla niego podwójny cios. Umarłby. A na to się, niestety, zapowiadało…
                Mężczyzna wyszedł, zamykając za sobą mosiężne metalowe drzwi na klucz. Zostałem sam. Chciałem usiąść i związane z tyłu ręce przełożyć jakoś w przód, ale okazało się to trudniejsze niż myślałem. W końcu, po dłuższym czasie zrezygnowałem. Po prostu się poddałem. Leżałem i patrząc w jeden martwy punkt, myślałem, co teraz będzie. Naprawdę zostały mi dwa dni życia? W jakimś zatęchłym pomieszczeniu, z dala od bliskich? Z dala od Billa… Nawet nie wiedziałem, gdzie jestem, w której części kraju. Raczej nie byliśmy w mieście, bo mimo iż było malutkie okienko pod samym sufitem, nie słyszałem gwaru ani przejeżdżających samochodów. Wywieźli mnie gdzieś, a ja miałem tam zginąć. Świetnie… Nie tak wyobrażałem sobie swój koniec. I zdecydowanie nie w tak młodym wieku! Miałem dopiero szesnaście lat, do cholery! No, prawie siedemnaście, ale to i tak za wcześnie, żeby umierać, prawda? Dobra, zaczynam gadać głupoty.
                Po jakimś czasie – nie wiem, godzinie czy dwóch – usłyszałem ciężkie kroki, a potem zgrzyt klucza w drzwiach. Nie zamykałem oczu, nie udawałem, że śpię, bo to nie miało sensu. Wcześniej czy później i tak musiałbym się zmierzyć z moim… oprawcą. Podsunąłem się na tyłku pod ścianę, o którą oparłem się plecami i czekałem. Facet wszedł z tacą w rękach, po czym kopniakiem zamknął drzwi. Prychnąłem w myślach. Przecież i tak bym nie uciekł, nie? Ze związanymi nogami w kostkach moje szanse ucieczki byłyby marne. Nawet bardzo marne.
                Usiadł koło mnie. Wystarczyło jedno spojrzenie na żarcie, które przyniósł, żeby mój żołądek zrobił fikołka. Wyglądało obrzydliwie i pewnie tak smakowało. Nawet psu bym tego nie dał.
                - No, Tommy, jedzonko – rzekł do mnie jak do małego dziecka, zrywając taśmę z moich ust. Zaraz jednak zasłonił je ręką. – Nie waż się krzyczeć. I tak nikt cię tutaj nie usłyszy. – Uśmiechnął się wrednie i zabrał dłoń.
                Zaczął mnie karmić. To znaczy próbował, ale ja nadzwyczaj skutecznie odwracałem głowę. W końcu się wkurwił i chwycił moją twarz, unieruchamiając mnie i siłą wsadził mi łyżkę z tym paskudztwem do ust. Nie zamierzałem tego połykać. Patrząc mu gniewnie w oczy, wyplułem całą zawartość na jego ryj. Rozwścieczyłem go tym jeszcze bardziej i wtedy po raz pierwszy mnie uderzył. Sprzedał mi tak mocnego liścia, że gdyby to było możliwe, głowa okręciłaby mi się naokoło.
                - Zeżresz to, choćbym miał ci wcisnąć przez dupę! – warknął, siadając okrakiem na moich nogach i chwytając za kark, żebym nie mógł ruszyć głową.
                I nie mogłem. Byłem w potrzasku. Nie mogłem się w ogóle ruszyć, bo oprócz tego, że siedział mi na nogach, przygniatał mnie całym swoim ciałem do ściany i wpychał mi kolejne porcje tego świństwa raz za razem, dławiąc mnie tym. Było mi niedobrze, ale grzecznie przełykałem, nie chcąc się udusić. Kiedy te męczarnie się skończyły, a ja miałem ochotę rzygnąć wprost na niego, on… pocałował mnie. Wpił się w moje usta, wdzierając się językiem do środka. Penetrował ich wnętrze dość umiejętnie, ale ja… Nie, tego było już za wiele. Ugryzłem go mocno w wargę, czując w ustach metaliczny smak jego krwi. Odsunął się, patrząc na mnie z mordem w oczach. Ciskał wręcz piorunami, oceniając stan swojej wargi, a ja już wiedziałem, że mam kłopoty. DUŻE kłopoty.
                I nie myliłem się.
                - Ty skurwielu! – ryknął i znów mnie uderzył, tym razem używając do tego pięści.
                Powalił mnie, ale złapał za bluzę i trzymał w pionie przez jakiś czas. Czułem krew cieknącą z nosa, jednak nawet nie pisnąłem, choć bolało.
                - No dawaj, wal – syknąłem przez zaciśnięte zęby, mając świadomość tego, że prowokowanie go nie działa na moją korzyść. – Tylko na tyle cię stać? – prychnąłem, kiedy nie wykonywał żadnego ruchu. Czekałem na kolejny cios, ale, o dziwo, facet puścił mnie i wstał. Zabrał pusty talerz i wyszedł, ocierając ostatni raz krew z przegryzionej przeze mnie wargi i patrząc jakoś tak… dziwnie.
                Gdy zamknęły się za nim drzwi, ja zamknąłem oczy i opadłem bezsilnie na zimną podłogę i podkuliłem kolana pod brodę. Nie była to wygodna pozycja, o nie – ręce mi ścierpły, a plecy były lekko obolałe od przygniatania ich do ściany – ale miałem to gdzieś. Jak głupi myślałem, że gdy zwinę się w kłębek, nie znajdą mnie tutaj i dadzą spokój.
                Nie wiem, ile tak leżałem, ale chyba przysnąłem. Do rzeczywistości przywrócił mnie odgłos przekręcanego klucza w zamku. Westchnąłem cicho. Do pomieszczenia wszedł ten sam koleś, który wcześniej tak brutalnie mnie potraktował. Jego dolna warga była lekko spuchnięta, a ja na ten widok uśmiechnąłem się triumfalnie do siebie. Uśmiech jednak szybko znikł, kiedy przypomniałem sobie, że mój nos pewnie też nie wygląda zbyt pięknie. Kilka kropel krwi było w miejscu, gdzie leżała moja głowa.
                Podniósł mnie.
                - Wstawaj – rozkazał, podnosząc mnie na równe nogi. Popchnął mnie, przez co znów zaliczyłem glebę. – Chodzić nie umiesz?
                - Jak mam chodzić ze związanymi nogami? – warknąłem, próbując się podnieść. Niestety, nie udało mi się. Za to po chwili poczułem, że moje nogi są wolne.
                - Wstawaj.
                Tym razem zrobiłem to bez większych problemów. Zaprowadził mnie do innego pokoju, gdzie był tylko stół i cztery krzesła.
                - Po co mnie tu przyprowadziłeś?
                Wzruszył ramionami.
                - Żebyś nie siedział sam.
                Wywróciłem oczami.
                - Nagle się taki milutki zrobiłeś?
                Uśmiechnął się tajemniczo, ale odpowiedzi nie otrzymałem.
                Za to do pokoju weszło trzech innych, łysych, jeszcze potężniejszych niż on mężczyzn. Automatycznie się cofnąłem, gdy zmierzali w moim kierunku.
                - Miałeś rację – powiedział jeden z nich, stając tuż przede mną i przyglądając mi się. Nie pasował do pozostałych. Co prawda był łysy i „duży”, ale jego ruchy, ciuchy… No i miał kolczyk w uchu. Małe złote kółeczko. – Słodki jest – dodał, głaszcząc mnie olbrzymią łapą po policzku.
                Zamknąłem oczy, czując, że znów zbiera mi się na wymioty. Co oni zamierzają zrobić? – pomyślałem. Przecież tylko Bill może mnie tak dotykać i mówić, że jestem słodki.
                - Zostawiam go wam – rzekł ten, który mnie tu przyprowadził. – Zajmijcie się nim – dodał. – Należycie.
                Po tych słowach wyszedł, zostawiając mnie na łasce i niełasce tych bandytów. Szczerze? Byłem przerażony. Trzem nie dałbym rady, nawet gdybym miał wolne ręce. A o tym i tak mogłem tylko pomarzyć. Facet z kolczykiem odsunął się i usiadł na jednym z krzeseł, dzięki czemu odetchnąłem z ulgą. Reszta poszła za jego przykładem.
                - Siadaj, Tommy – powiedział zdecydowanie zbyt słodko, patrząc na mnie tak… Jezu, nawet nie chcę wiedzieć, co ten wzrok oznaczał. Na pewno nic, co by mi się spodobało.
                - Postoję – burknąłem.
                - Siadaj, mówię – rzucił ostro.
                Posłuchałem. Tylko pech chciał, że jedyne wolne było tylko jedno krzesło i to koło niego. Westchnąłem w duchu i klapnąłem na niim niepewnie. Jego ręka od razu powędrowała na oparcie za mną, jakby chciał mnie objąć. Odsunąłem się nieco.
                - Nie uciekaj – szepnął mi do ucha, a mnie przeszedł dreszcz. Bardzo nieprzyjemny. – Możemy się zabawić.
                Jego koledzy ryknęli głośnym śmiechem. Ohyda.
                - Jestem za duży na zabawy.
                Tym razem tamci zrobili głośne „uuu”. W ogóle byli bardzo głośni. Kolczyk ich uciszył. Zabawne.
                - Zapewniam, że ta zabawa ci się spodoba – znów szepnął, tym razem bardziej zmysłowo.
                Tylko że dla mnie ta jego zmysłowość zabrzmiała jak skrzeczenie czarownic z bajek. Po prostu wstrętnie.
                Odsunąłem się, krzywiąc się wyraźnie, żeby wiedział, że nie jestem zainteresowany żadną „zabawą” z nim.
                - Odczep się – warknąłem.
                - Oj, nieładnie – mruknął, kręcąc głową.
                Chwycił mnie za kark, przyciągając do siebie i całując mocno. Jęknąłem zaskoczony, przerażony i obrzydzony tym, co robił. Chciałem go ugryźć, ale jakimś cudem wyczuł moje zamiary i odsunął się.
                - Nie próbuj – syknął, patrząc mi groźnie w oczy.
                A potem wstał, a mnie rzucił na stół. I wtedy już wiedziałem, że to nie przelewki. Kiedy stanął między moimi nogami, jęknąłem błagalnie:
                - Nie…
                - Spokojnie, będzie fajnie – warknął, próbując zdjąć mi spodnie. Nie udało mu się, bo wiłem się jak wąż i zaciskałem nogi.
                 Wtedy drzwi otworzyły się z impetem, a do środka wszedł tamten facet.
                - Zostaw go!
                - Co?  - zdziwił się Kolczyk. – Powiedziałeś, że mogę się nim zająć!
                - Zmieniłem zdanie. – Ściągnął mnie ze stołu i zaprowadził do tamtej sali. Za plecami usłyszałem:
                - Kurwa! – I jakiś huk.
                - Jest tu gdzieś kibelek? – spytałem, gdy staliśmy na środku pustego pokoju.
                - A co? Stanął ci i musisz sobie ulżyć?
                - Wywróciłem oczami.
                - Oczywiście – prychnąłem.
                Uśmiechnął się półgębkiem.
                - Chodź.
                Przed drzwiami do toalety zapytałem:
                - Możesz mi rozwiązać ręce?
                Znów się uśmiechnął, ale spełnił moją prośbę.
                Kiedy zrobiłem, co miałem zrobić i wyszedłem, on już czekał ze sznurkiem gotowym na moje nadgarstki.
                - Daj spokój. Przecież nie ucieknę. – Grzecznie wróciłem do „pokoju”. Nie było sensu się stawiać. Nawet gdybym jakimś cudem dał radę jemu, on zawołałby kolegów. Dlatego postanowiłem być grzeczny. Przynajmniej dla niego.
                Szedł za mną, ale w niedużej odległości. Po wejściu do szarej sali zamknął za sobą drzwi. Na klucz.
                - Czemu zamknąłeś na klucz?
                Schował kluczyk do kieszeni spodni i ruszył w moim kierunku powoli niczym dziki kot polujący na swoją ofiarę. Mam kłopoty, pomyślałem.
                - Co ty robisz? – spytałem cicho.
                Nie odpowiedział. Za to stanął tuż przede mną, a wierzchem dłoni pogładził mój policzek. Szlag!
                - Wiesz, jaki jesteś słodki?
                Przełknąłem głośno ślinę.
                - Wyrwałeś mnie z łap tamtego zboczeńca, żeby teraz samemu mnie zgwałcić?
                Wykrzywił usta w cierpkim uśmiechu.
                - Paul nie jest zboczeńcem. Jest po prostu gejem, a ty mu się spodobałeś. – Popatrzył na mnie wzrokiem mówiącym: „Nie dziwię mu się”. – Poza tym kto tu mówi o gwałcie? Oddasz mi się dobrowolnie. – Wyszczerzył swe zadziwiająco ładne zęby, po czym położył rękę na moim pośladku i ścisnął.
                Wciągnąłem głośno powietrze.
                - Proszę, nie rób mi krzywdy – szepnąłem. Straciłem całą pewność siebie i odwagę, jaką miałem jeszcze dwie minuty temu.
                - Ciii, nie będzie bolało. Będę delikatny. – Cmoknął mnie w policzek.
                - Ale ja nie chcę, nie rozumiesz? – warknąłem, odpychając go od siebie. – Poza tym mam kogoś.
                - Och…
                - Och – powtórzyłem.
                - Masz szczęście, że cię polubiłem. – Odsunął się, a ja odetchnąłem z ulgą. Posłał mi przepraszający uśmiech i wyszedł.
                Do wieczora miałem spokój. Przyniósł mi tylko kolację – o wiele lepszą niż to wcześniejsze coś – podczas której poznałem jego imię – Ralph. Zastanawiałem się, jak to wszystko rozegra, kiedy Andreas nie odda tej kasy. Zabije mnie? Czy może każe to zrobić któremuś z kumpli?
                Następnego dnia obudził mnie zgrzyt zamka w drzwiach. Otworzyłem niechętnie oczy, spodziewając się widoku Ralpha, jednak się przeliczyłem. W progu stał… Paul. Zamknął drzwi i podszedł do mnie, a ja odsunąłem się w najgłębszy kąt tego pokoju. Bałem się. Jego naprawdę się bałem.
                - Nie uciekaj. I tak cię złapię. – Przyszpilił mnie do ściany.
                Gdy zaczął mnie całować, kopnąłem go w krocze. Zwinął się w pół, jęcząc z bólu, a ja rzuciłem się do drzwi. Były zamknięte, więc wrzeszczałem o pomoc i waliłem w nie pięściami. Niestety – bezskutecznie. Paul odciągnął mnie od nich, a zrobił to tak mocno i niespodziewanie, że upadłem na plecy. Szybko to wykorzystał i usiadł okrakiem na moich biodrach.
                - Zostaw mnie! – krzyczałem, szarpałem się i próbowałem go z siebie zepchnąć, ale w efekcie tylko dostałem w nos. Au…
                - Zamknij się, smarkaczu! – Mocował się z paskiem moich za dużych spodni. Wiedziałem, że bez paska zejdą mi z tyłka bardzo łatwo, więc próbowałem go przed tym powstrzymać. W końcu przegrałem, a chwilę potem jakimś cudem pozbył się także mojej bluzy. Koszulkę praktycznie ze mnie zerwał. Zabrał się za spodnie, mimo że kopałem, wierzgałem się na wszystkie strony. Nic to nie dawało.
                - Nie! – krzyknąłem błagalnie, gdy spodnie miałem poniżej kolan, a on chwytał gumkę moich bokserek.
                Na widok mojego członka oblizał lubieżnie usta, a ja zakryłem twarz ręką. Zaczął dotykać całego mego ciała, po czym rozsunął rozporek swoich spodni i uwolnił penisa. Potężnych rozmiarów. Już nawet nie próbowałem się wyrywać. Po prostu czekałem na najgorsze.
                Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Nie, nie pukanie. Walenie! Chciałem krzyknąć, ale Paul zasłonił mi dłonią usta.
                - Cicho – syknął.
                - Paul, otwieraj! Wiem, że tam jesteś!
                Paul milczał. Chyba sądził, że odpuści i odejdzie. Wtedy ugryzłem go z całej siły w palca. Krzyknął boleśnie, a ja skorzystałem z okazji i zepchnąłem go z siebie, wrzeszcząc:
                - POMOCY!
                - Ty mały skurwielu! – syknął Paul, tamując krwotok palca.
                Drzwi wyleciały z zawiasów, kiedy Ralph wyważył je całym swoim ciałem. Otworzyłem szeroko oczy i usta. Te drzwi były naprawdę wielkie! Szybko otrząsnąłem się z osłupienia i nagi podczołgałem się pod samą ścianę. Podkuliłem kolana pod brodę, obejmując je ramionami, podczas gdy Ralph bił Paula. Nieźle go okładał pięściami, a kiedy w końcu przestał, podszedł do mnie i przytulił.
                - Co mu zrobiłeś? Nie rusza się – przeraziłem się po dłuższej chwili.
                - Spokojnie. Nie zabiłem go.
                Po chwili z kieszeni wyjął MÓJ telefon i wybrał jakiś numer, po czym przystawił urządzenie do ucha tak, bym ja też słyszał rozmowę.
                - Hej, Billy – rzekł ZBYT słodko, na co spiorunowałem go wzrokiem. Nie zauważył tego. – Jak tam nasza sprawa? Wujaszek ma pieniążki dla nas?
                - Nie – odrzekł Bill słabo, na co Ralph zacmokał, dając mu tym do zrozumienia, że nie nie jest zadowolony. - Ale ja będę je miał!
                - Ty? – Ralph zaśmiał się głośno. – Nie rozśmieszaj mnie. Jak taki smarkacz jak ty może zdobyć tyle kasy?
                - Właściwie… to ja już ją mam.
                Wytrzeszczyłem oczy.
                - Nie wierzę – prychnął Ralph. – Grasz na zwłokę, co? Muszę przyznać, że nieźle ci idzie – zaśmiał się. – Ale nie ze mną te numery. Jutro o dziesiątej kasa ma być. Miejsce „przekazu” to stara fabryka na wybrzeżach Hamburga. I pamiętaj – żadnych glin. Inaczej twój braciszek umrze na twoich oczach.
                Przełknąłem ciężko ślinę. Nie, on mnie nie zabije. Prawda?
                Byłem w szoku, więc gdy Ralph przyłożył telefon do mojego ucha, zdołałem tylko powiedzieć słabo:
                - Bill…
                Słyszałem, że bliźniak krzyczy moje imię, ale nie dane mi było odpowiedzieć.
                - Jutro o dziesiątej – warknął Ralph, a potem się rozłączył.
                - Czemu gadałeś z nim tak dziwnie? – zadałem pytanie, które nurtowało mnie od początku tej rozmowy.
                - Żeby się bał – odparł spokojnie. – Wtedy na pewno zdobędzie pieniądze.
                Westchnąłem. Nie chciałem mu mówić o naszych problemach ani o tym, jak delikatny jest Bill. Andreas ma amnezję, więc nawet jeśli ma tę forsę, na pewno tego nie pamięta. Poza tym i tak jej nie przywiezie. Ale o tym powiem mu jutro. Chcę jeszcze pożyć.
                - Ale… - zacząłem i odchrząknąłem, bo jakaś gula, która utrudniała mi mówienie. – Ty nie chcesz mnie zabić, prawda?
                - Nie chcę – westchnął, a ja odetchnąłem. – Ale jeśli nie zapłacą, nie będę miał wyjścia. – Wstał i nie mówiąc już ani słowa, wyciągnął wciąż nieprzytomnego Paula z pokoju, po czym zamknął drzwi.
                Nie byłem w stanie się nawet ruszyć. Patrzyłem tępo w martwy punkt. Dopiero po kilku minutach się otrząsnąłem i ubrałem, choć z koszulki zostały strzępy, więc ją sobie darowałem.
                W ogóle tej nocy nie spałem. Myślałem o swoim krótkim życiu i… płakałem. Chociaż nie wiem, czy można to nazwać płaczem. Ja tylko leżałem, a łzy same leciały mi z oczu.
                Rano przyszedł Ralph.
                - Gotowy?
                Skinąłem smętnie głową i wstałem.
                - Ręce – rzekł ostro, wyjmując zza pleców linę, którą wczoraj byłem związany.
                - Z przodu mogą być?
                Skinął głową. Z kieszeni wyjął taśmę klejącą i zakleił mi usta, uprzednio mnie w nie krótko całując. Właściwie to było tylko muśnięcie, ale wywołało we mnie mieszane uczucia.
                Po chwili wyprowadził mnie z pokoju, a potem przed budynek fabryki. W sumie mogłem się domyślić, że to jakaś fabryka. Na zewnątrz czekali jego koledzy. Paul też. Miał podbite oko, rozwaloną wargę i spuchnięty nos. Heh, witaj w klubie, pomyślałem. Ralph przekazał mnie w ręce jednego z nich, a sam stanął na czele i czekał. Na co? Na kogo? Nie wiedziałem, ale sam rozglądałem się dookoła. Nic interesującego jednak nie znalazłem. Pusta droga, gdzieś w oddali las. Nuda.
                Nie wiem, ile tak staliśmy, ale chyba długo, bo w końcu Ralph zaczął się denerwować i krążyć w kółko. Wiedziałem, że czekamy na kogoś, kto przekaże pieniądze, zastanawiałem się tylko, kim jest ten ktoś. Ralph co chwilę zerkał na zegarek. W końcu pokręcił smutno głową, po czym z kieszeni wyjął scyzoryk, na widok którego otworzyłem szeroko oczy. Nie, nie zrobi tego… Podszedł do mnie bardzo powoli, podczas gdy ja zacząłem kręcić głową i wyrywać się. Niestety, ten za mną bardzo mocno mnie trzymał.
                - Przepraszam, Tommy – szepnął tylko Ralph, a potem jego scyzoryk był już w moim brzuchu.
                Osunąłem się na ziemię. Ostatnie, co pamiętam, to przeraźliwy wrzask osoby, którą bardzo dobrze znałem.
                - NIEEEEEEEEEEE!!!!
                Tylko skąd on się tam wziął?


                Źle to rozegrałam. Nie tak miało być. Nudno jest. Ale też nie chciałam tu robić horroru czy czegos takiego. Cóż… Oceniajcie.
                Ale! Rozdział wyszedł na 4,5 strony. Taka rekompensata… :)

5 komentarzy:

  1. Nudno? Chyba nie wiesz, co mówisz! Mało mi serce nie wyskoczyło, jak to czytałam, zwłaszcza na końcu. Cholera, mam nadzieję, że go uratujesz... Tom musi przeżyć. Mam nadzieję, że nie będziesz aż tak okrutna. Bardzo mi się to opowiadanie podoba, pisz dalej. :)
    Pozdrawiam i życzę weny. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zarąbisty, zero nudy duuużo emocji:) czekam na następny bardzo niecierpliwie ;)))

    OdpowiedzUsuń
  3. PRzeczytałam wszystkie odcinki i jestem pod wrażeniem ! W pewnych momentach miałam łzy w oczach ze wzruszenia. Strasznie ujął mnie ten moment, gdzie przed imprezą chłopcy szli na plac zabaw i tam Bill był taki szczęśliwy . Wtedy o mało się nie poryczałam. ! Matkoo piszesz tak ciekawie, że aż się nie chce kończyć. I nie zgadzam się z Tobą co do tego odcinka, wcale nie jest nudny ! Znajdziesz się u mnie w linkach, z blogami, które odwiedzam, jeśli Ci się to nie spodoba - usunę :)

    Ps. Przy okazji zapraszam do siebie http://miloscjestsilna.blogspot.com :) A na blogu można znaleźć linka do mojego drugiego opowiadania ;) Zapraszam i mam nadzieje, że i moje opowiadanie Ci się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, wiem, że ten komentarz miał się pojawić już dawno. Wiem, że mamy dziś piątek. Ale wiem też, że wciąż mnie kochasz i wybaczysz, Kasiu :D Wybaczysz, bo mam Ci dużo do powiedzenia!
    Na początku oczywiście serdecznie dziękuję za Twoje piękne słowa i bardzo się cieszę, że mogę tu być i to tak, jak napisałaś, od początku. Trochę to już trwa, prawda? Niech trwa jak najdłużej! Postaram się wspierać dalej i też Ci za wszystko dziękuję, moja droga. Rozwijaj skrzydła i pisz jak najwięcej, bo masz ku temu zdolności.
    Tymczasem, przechodząc do rzeczy, muszę powiedzieć, że jestem absolutnie zachwycona akcją tego odcinka. Czekałam z niecierpliwością na narrację z punktu widzenia Toma i ani trochę się nie zawiodłam. Trzymałaś w napięciu, wzmocniłaś język i wyszło naprawdę świetnie. Dalej trzymasz też w niepewności. Nie wiadomo, kim tak naprawdę są ci bandyci (z wyjątkiem tego, że czyhają na pieniądze Andreasa) i dlaczego część z nich to geje. Przerażający Paul i tajemniczy Ralph to strzał w dziesiątkę. Na początku miałam co do tego drugiego mieszane uczucia, bo wydawał się podobny do całej reszty. Później trochę ociepliłaś jego wizerunek tym, że Toma obronił. Ale... cóż, wyczuwam tutaj jakąś niejasność. Ralph ma zdecydowanie dziwny stosunek do Toma. Jakiś taki zbyt bliski, osobisty. Za to po Paulu można się najwyraźniej spodziewać wszystkiego najgorszego.
    A teraz jeszcze wplątałaś w to wszystko biednego Billa. Bo wydaje mi się, a raczej jestem prawie pewna, że ten krzyk na końcu należał do brata Toma. Niby w samą porę, ale z drugiej strony obaj znaleźli się w złym miejscu i złym czasie. Coś czuję, że może się nieźle zakotłować, bo Bill nie ma jakiegoś szczególnego daru mediacji z bandziorami. Jest na to zbyt delikatny. Jeden fałszywy krok i wszystko może się posypać. Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Zapewne tak i to niejedno. Tylko każde z nich jest równie niebezpieczne. Ja osobiście niecierpliwie czekam na to, które z nich wybierzesz i czy to, co wybierzesz nie zaprowadzi do większego chaosu niż panuje aktualnie. Niemniej jednak rozdział był świetnie skonstruowany. Brawo!
    Oprócz tego wszystkiego zachwyca mnie to, że tak się rozpisałaś. Uwielbiam, kiedy jest się w co zaczytać. Ten odcinek, to dowód, że wszystkiego nam jeszcze nie pokazałaś i że główka wciąż pracuje. Cudnie! Jak mówiłam, czuję, że panna N. i pan R. dobrze wpływają na Twoją psychikę i muszą częściej rozmawiać z Tobą podczas tworzenia :D

    Pozdrawiam z głębi serducha,
    Nikola.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, Kasia, czytam tak intensywnie, że dopiero wczoraj zorientowałem się, że od ubiegłej soboty minął już tydzień xDD W każdym razie, pisząc ten spóźniony komentarz, cieszę się, że jeszcze zdążyłem zanim wstawisz kolejny, bo na ten czekałem. Ha, Tom u porywaczy. Normalnie spełniłaś moje marzenia :P Tylko dlaczego wszyscy tam mieli na niego ochotę? o.O Tego nie wiem. Ale wiem, że zaspokoiłaś nasze pragnienia co do długości. Długość była bardzo spoko.
    A co ja jeszcze miałem wtedy na myśli? Odpowiem tak: miałem na myśli to, o czym tak chętnie w drodze na imprezę rozmawiałyście z Nikolą tydzień temu ;D Aż mi się gorąco przez Was robiło. Następnym razem wyrzucę kogoś z auta za takie akcje! xD Ostrzegam, żeby nie było.
    Dzięki za ten rozdział^ Był naprawdę dobry. Trzymaj się, Kasia. Weny.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń