Witam wszystkich! Choć jakoś tak
Was mało ostatnio… Trochę to smutne.
Cóż, chciałabym podziękować tym,
którzy zostali. Przede wszystkim Nikoli, bo ona jest ze mną praktycznie od
początku tej historii i jest chyba najwierniejsza… jakkolwiek to brzmi ;) No i
mam nadzieję, kochanie, że zostaniesz do końca, tak jak zresztą obiecałaś :D A
do końca już naprawdę niewiele. Raptem kilkanaście rozdziałów. A może aż
kilkanaście…? Dziękuję, Niki, za Twoją obecność i piękne, długie i motywujące
komentarze.
No i Robert. Tobie też dziękuję.
Tylko nie odleć gdzieś z tej radości, że znów się do Ciebie zwracam :D Czytasz
to opowiadanie co prawda od niedawna, ale za to tak jakoś… intensywnie? Nie
wiem, jak to nazwać, ale Twoje komentarze wywołują u mnie nie tylko uśmiech,
ale i głupawkę na dobrych kilka minut. Choć muszę przyznać, że jesteś
wymagający. Dłuższe rozdziały, przetrzymanie Toma u porywaczy… Co ja, sadystka
jakaś? :P Wspominałeś, że im dłuższe, tym lepsze, nie tylko rozdziały. A co
jeszcze, przepraszam bardzo, miałeś na myśli? xD
Dobra, koniec. Bo wyjdzie na to,
że przemowa jest dłuższa niż rozdział… Zapraszam!
UWAGA! Autorka w tym rozdziale
pokazała swoje sadystyczne oblicze :D Pojawiają się wulgaryzmy. Biedny Tom… ;)
Tom
Kiedy
zszedłem na dół, okazało się, że nie jestem w domu sam. Razem ze mną był tam
człowiek ubrany cały na czarno, z kominiarką na twarzy. Było mu widać tylko
usta, na które miał wycięty otwór, żeby móc oddychać oraz oczy. Przegrzebywał
rzeczy w komodzie, którą przecież niedawno posprzątaliśmy. Przymusowo, ale
posprzątaliśmy. Jednak gdy mnie zobaczył, zamarł w bezruchu. Ja zresztą też,
ale nie na długo. Zerwałem się do biegu, mając nadzieję, że uda mi się uciec,
ale włamywacz dogonił mnie, gdy już prawie chwytałem za klamkę. Trochę mnie
poturbował, a potem przyłożył coś do twarzy. Coś, co sprawiło, że odpłynąłem…
Obudziłem
się w miejscu, które przypominało piwnicę. Chociaż nie. Bardziej jakiś
składzik, ale pusty. W każdym razie pomieszczenie było ciemne i zimne. Miałem
związane ręce i nogi, a na ustach była szeroka taśma klejąca. Tylko że znów nie
byłem sam. Kilka kroków dalej, tyłem do mnie, stał dosyć potężnych rozmiarów
facet z telefonem przy uchu. Słyszałem kawałek rozmowy.
-
Słuchaj, nie chcę mu zrobić krzywdy – rzekł do kogoś, odwracając się w moją
stronę. Zdążyłem zamknąć oczy. – Jest całkiem uroczy. – Przejechał delikatnie
palcem po moim policzku, uprzednio kucając przede mną. Starałem się nie
pokazywać tego, jak bardzo brzydzi mnie jego dotyk i nadal się nie ruszać, żeby
nie wiedział, że jestem już przytomny. Wstał. – Dlatego jeśli chcesz odzyskać
braciszka całego i zdrowego, powiedz swojemu wujaszkowi, że ma dwa dni na
oddanie kasy. Po tym czasie… Cóż. Słodki Tommy będzie wąchał kwiatki od spodu.
– Zakończył połączenie, nie dając rozmówcy prawa do ani słowa więcej.
Cholera.
Rozmawiał z Billem. Billem, który teraz na pewno jest śmiertelnie przerażony.
Nie martwiły mnie słowa tego faceta – że mnie zabije, jeśli Andreas nie odda
kasy. Albo inaczej – martwiły mnie, ale z powodu Billa. Bo wiedziałem, że jeśli
jeszcze ja zostawię go na tym świecie samego, on tego nie przeżyje. Niby był
Andreas, Gustav i Georg, ale wiedziałem, że oni… po prostu by nie istnieli. Po
śmierci rodziców Bill zamknął się w sobie i przez jakiś czas nawet ja nie
potrafiłem do niego dotrzeć. Dopiero po kilku miesiącach wyszedł ze swojej
skorupy, ale zaufanie miał tylko do mnie. Tak było do tej pory, dlatego
wiedziałem, że gdybym ja zginął, on już by się z tego nie otrząsnął. To by był
dla niego podwójny cios. Umarłby. A na to się, niestety, zapowiadało…
Mężczyzna
wyszedł, zamykając za sobą mosiężne metalowe drzwi na klucz. Zostałem sam.
Chciałem usiąść i związane z tyłu ręce przełożyć jakoś w przód, ale okazało się
to trudniejsze niż myślałem. W końcu, po dłuższym czasie zrezygnowałem. Po
prostu się poddałem. Leżałem i patrząc w jeden martwy punkt, myślałem, co teraz
będzie. Naprawdę zostały mi dwa dni życia? W jakimś zatęchłym pomieszczeniu, z
dala od bliskich? Z dala od Billa… Nawet nie wiedziałem, gdzie jestem, w której
części kraju. Raczej nie byliśmy w mieście, bo mimo iż było malutkie okienko
pod samym sufitem, nie słyszałem gwaru ani przejeżdżających samochodów.
Wywieźli mnie gdzieś, a ja miałem tam zginąć. Świetnie… Nie tak wyobrażałem
sobie swój koniec. I zdecydowanie nie w tak młodym wieku! Miałem dopiero
szesnaście lat, do cholery! No, prawie siedemnaście, ale to i tak za wcześnie,
żeby umierać, prawda? Dobra, zaczynam gadać głupoty.
Po
jakimś czasie – nie wiem, godzinie czy dwóch – usłyszałem ciężkie kroki, a
potem zgrzyt klucza w drzwiach. Nie zamykałem oczu, nie udawałem, że śpię, bo
to nie miało sensu. Wcześniej czy później i tak musiałbym się zmierzyć z moim…
oprawcą. Podsunąłem się na tyłku pod ścianę, o którą oparłem się plecami i
czekałem. Facet wszedł z tacą w rękach, po czym kopniakiem zamknął drzwi.
Prychnąłem w myślach. Przecież i tak bym nie uciekł, nie? Ze związanymi nogami
w kostkach moje szanse ucieczki byłyby marne. Nawet bardzo marne.
Usiadł
koło mnie. Wystarczyło jedno spojrzenie na żarcie, które przyniósł, żeby mój
żołądek zrobił fikołka. Wyglądało obrzydliwie i pewnie tak smakowało. Nawet psu
bym tego nie dał.
- No,
Tommy, jedzonko – rzekł do mnie jak do małego dziecka, zrywając taśmę z moich
ust. Zaraz jednak zasłonił je ręką. – Nie waż się krzyczeć. I tak nikt cię
tutaj nie usłyszy. – Uśmiechnął się wrednie i zabrał dłoń.
Zaczął
mnie karmić. To znaczy próbował, ale ja nadzwyczaj skutecznie odwracałem głowę.
W końcu się wkurwił i chwycił moją twarz, unieruchamiając mnie i siłą wsadził
mi łyżkę z tym paskudztwem do ust. Nie zamierzałem tego połykać. Patrząc mu
gniewnie w oczy, wyplułem całą zawartość na jego ryj. Rozwścieczyłem go tym
jeszcze bardziej i wtedy po raz pierwszy mnie uderzył. Sprzedał mi tak mocnego
liścia, że gdyby to było możliwe, głowa okręciłaby mi się naokoło.
-
Zeżresz to, choćbym miał ci wcisnąć przez dupę! – warknął, siadając okrakiem na
moich nogach i chwytając za kark, żebym nie mógł ruszyć głową.
I nie
mogłem. Byłem w potrzasku. Nie mogłem się w ogóle ruszyć, bo oprócz tego, że
siedział mi na nogach, przygniatał mnie całym swoim ciałem do ściany i wpychał
mi kolejne porcje tego świństwa raz za razem, dławiąc mnie tym. Było mi
niedobrze, ale grzecznie przełykałem, nie chcąc się udusić. Kiedy te męczarnie
się skończyły, a ja miałem ochotę rzygnąć wprost na niego, on… pocałował mnie.
Wpił się w moje usta, wdzierając się językiem do środka. Penetrował ich wnętrze
dość umiejętnie, ale ja… Nie, tego było już za wiele. Ugryzłem go mocno w
wargę, czując w ustach metaliczny smak jego krwi. Odsunął się, patrząc na mnie
z mordem w oczach. Ciskał wręcz piorunami, oceniając stan swojej wargi, a ja
już wiedziałem, że mam kłopoty. DUŻE kłopoty.
I nie
myliłem się.
- Ty
skurwielu! – ryknął i znów mnie uderzył, tym razem używając do tego pięści.
Powalił
mnie, ale złapał za bluzę i trzymał w pionie przez jakiś czas. Czułem krew
cieknącą z nosa, jednak nawet nie pisnąłem, choć bolało.
- No
dawaj, wal – syknąłem przez zaciśnięte zęby, mając świadomość tego, że
prowokowanie go nie działa na moją korzyść. – Tylko na tyle cię stać? –
prychnąłem, kiedy nie wykonywał żadnego ruchu. Czekałem na kolejny cios, ale, o
dziwo, facet puścił mnie i wstał. Zabrał pusty talerz i wyszedł, ocierając
ostatni raz krew z przegryzionej przeze mnie wargi i patrząc jakoś tak…
dziwnie.
Gdy
zamknęły się za nim drzwi, ja zamknąłem oczy i opadłem bezsilnie na zimną
podłogę i podkuliłem kolana pod brodę. Nie była to wygodna pozycja, o nie –
ręce mi ścierpły, a plecy były lekko obolałe od przygniatania ich do ściany –
ale miałem to gdzieś. Jak głupi myślałem, że gdy zwinę się w kłębek, nie znajdą
mnie tutaj i dadzą spokój.
Nie
wiem, ile tak leżałem, ale chyba przysnąłem. Do rzeczywistości przywrócił mnie
odgłos przekręcanego klucza w zamku. Westchnąłem cicho. Do pomieszczenia wszedł
ten sam koleś, który wcześniej tak brutalnie mnie potraktował. Jego dolna warga
była lekko spuchnięta, a ja na ten widok uśmiechnąłem się triumfalnie do
siebie. Uśmiech jednak szybko znikł, kiedy przypomniałem sobie, że mój nos
pewnie też nie wygląda zbyt pięknie. Kilka kropel krwi było w miejscu, gdzie
leżała moja głowa.
Podniósł
mnie.
-
Wstawaj – rozkazał, podnosząc mnie na równe nogi. Popchnął mnie, przez co znów
zaliczyłem glebę. – Chodzić nie umiesz?
- Jak
mam chodzić ze związanymi nogami? – warknąłem, próbując się podnieść. Niestety,
nie udało mi się. Za to po chwili poczułem, że moje nogi są wolne.
-
Wstawaj.
Tym
razem zrobiłem to bez większych problemów. Zaprowadził mnie do innego pokoju, gdzie
był tylko stół i cztery krzesła.
- Po co
mnie tu przyprowadziłeś?
Wzruszył
ramionami.
- Żebyś
nie siedział sam.
Wywróciłem
oczami.
- Nagle
się taki milutki zrobiłeś?
Uśmiechnął
się tajemniczo, ale odpowiedzi nie otrzymałem.
Za to
do pokoju weszło trzech innych, łysych, jeszcze potężniejszych niż on mężczyzn.
Automatycznie się cofnąłem, gdy zmierzali w moim kierunku.
-
Miałeś rację – powiedział jeden z nich, stając tuż przede mną i przyglądając mi
się. Nie pasował do pozostałych. Co prawda był łysy i „duży”, ale jego ruchy,
ciuchy… No i miał kolczyk w uchu. Małe złote kółeczko. – Słodki jest – dodał,
głaszcząc mnie olbrzymią łapą po policzku.
Zamknąłem
oczy, czując, że znów zbiera mi się na wymioty. Co oni zamierzają zrobić? –
pomyślałem. Przecież tylko Bill może mnie tak dotykać i mówić, że jestem
słodki.
-
Zostawiam go wam – rzekł ten, który mnie tu przyprowadził. – Zajmijcie się nim
– dodał. – Należycie.
Po tych
słowach wyszedł, zostawiając mnie na łasce i niełasce tych bandytów. Szczerze?
Byłem przerażony. Trzem nie dałbym rady, nawet gdybym miał wolne ręce. A o tym
i tak mogłem tylko pomarzyć. Facet z kolczykiem odsunął się i usiadł na jednym
z krzeseł, dzięki czemu odetchnąłem z ulgą. Reszta poszła za jego przykładem.
-
Siadaj, Tommy – powiedział zdecydowanie zbyt słodko, patrząc na mnie tak… Jezu,
nawet nie chcę wiedzieć, co ten wzrok oznaczał. Na pewno nic, co by mi się
spodobało.
-
Postoję – burknąłem.
- Siadaj,
mówię – rzucił ostro.
Posłuchałem.
Tylko pech chciał, że jedyne wolne było tylko jedno krzesło i to koło niego.
Westchnąłem w duchu i klapnąłem na niim niepewnie. Jego ręka od razu powędrowała
na oparcie za mną, jakby chciał mnie objąć. Odsunąłem się nieco.
- Nie
uciekaj – szepnął mi do ucha, a mnie przeszedł dreszcz. Bardzo nieprzyjemny. –
Możemy się zabawić.
Jego koledzy
ryknęli głośnym śmiechem. Ohyda.
-
Jestem za duży na zabawy.
Tym
razem tamci zrobili głośne „uuu”. W ogóle byli bardzo głośni. Kolczyk ich
uciszył. Zabawne.
-
Zapewniam, że ta zabawa ci się spodoba – znów szepnął, tym razem bardziej
zmysłowo.
Tylko
że dla mnie ta jego zmysłowość zabrzmiała jak skrzeczenie czarownic z bajek. Po
prostu wstrętnie.
Odsunąłem
się, krzywiąc się wyraźnie, żeby wiedział, że nie jestem zainteresowany żadną
„zabawą” z nim.
-
Odczep się – warknąłem.
- Oj,
nieładnie – mruknął, kręcąc głową.
Chwycił
mnie za kark, przyciągając do siebie i całując mocno. Jęknąłem zaskoczony,
przerażony i obrzydzony tym, co robił. Chciałem go ugryźć, ale jakimś cudem
wyczuł moje zamiary i odsunął się.
- Nie próbuj
– syknął, patrząc mi groźnie w oczy.
A potem
wstał, a mnie rzucił na stół. I wtedy już wiedziałem, że to nie przelewki.
Kiedy stanął między moimi nogami, jęknąłem błagalnie:
- Nie…
-
Spokojnie, będzie fajnie – warknął, próbując zdjąć mi spodnie. Nie udało mu
się, bo wiłem się jak wąż i zaciskałem nogi.
Wtedy drzwi otworzyły się z impetem, a do
środka wszedł tamten facet.
-
Zostaw go!
-
Co? - zdziwił się Kolczyk. –
Powiedziałeś, że mogę się nim zająć!
-
Zmieniłem zdanie. – Ściągnął mnie ze stołu i zaprowadził do tamtej sali. Za
plecami usłyszałem:
-
Kurwa! – I jakiś huk.
- Jest
tu gdzieś kibelek? – spytałem, gdy staliśmy na środku pustego pokoju.
- A co?
Stanął ci i musisz sobie ulżyć?
-
Wywróciłem oczami.
-
Oczywiście – prychnąłem.
Uśmiechnął
się półgębkiem.
-
Chodź.
Przed
drzwiami do toalety zapytałem:
-
Możesz mi rozwiązać ręce?
Znów
się uśmiechnął, ale spełnił moją prośbę.
Kiedy
zrobiłem, co miałem zrobić i wyszedłem, on już czekał ze sznurkiem gotowym na
moje nadgarstki.
- Daj
spokój. Przecież nie ucieknę. – Grzecznie wróciłem do „pokoju”. Nie było sensu
się stawiać. Nawet gdybym jakimś cudem dał radę jemu, on zawołałby kolegów.
Dlatego postanowiłem być grzeczny. Przynajmniej dla niego.
Szedł
za mną, ale w niedużej odległości. Po wejściu do szarej sali zamknął za sobą
drzwi. Na klucz.
- Czemu
zamknąłeś na klucz?
Schował
kluczyk do kieszeni spodni i ruszył w moim kierunku powoli niczym dziki kot
polujący na swoją ofiarę. Mam kłopoty, pomyślałem.
- Co ty
robisz? – spytałem cicho.
Nie
odpowiedział. Za to stanął tuż przede mną, a wierzchem dłoni pogładził mój
policzek. Szlag!
-
Wiesz, jaki jesteś słodki?
Przełknąłem
głośno ślinę.
- Wyrwałeś
mnie z łap tamtego zboczeńca, żeby teraz samemu mnie zgwałcić?
Wykrzywił
usta w cierpkim uśmiechu.
- Paul
nie jest zboczeńcem. Jest po prostu gejem, a ty mu się spodobałeś. – Popatrzył
na mnie wzrokiem mówiącym: „Nie dziwię mu się”. – Poza tym kto tu mówi o
gwałcie? Oddasz mi się dobrowolnie. – Wyszczerzył swe zadziwiająco ładne zęby,
po czym położył rękę na moim pośladku i ścisnął.
Wciągnąłem głośno powietrze.
-
Proszę, nie rób mi krzywdy – szepnąłem. Straciłem całą pewność siebie i odwagę,
jaką miałem jeszcze dwie minuty temu.
- Ciii,
nie będzie bolało. Będę delikatny. – Cmoknął mnie w policzek.
- Ale
ja nie chcę, nie rozumiesz? – warknąłem, odpychając go od siebie. – Poza tym
mam kogoś.
- Och…
- Och –
powtórzyłem.
- Masz
szczęście, że cię polubiłem. – Odsunął się, a ja odetchnąłem z ulgą. Posłał mi
przepraszający uśmiech i wyszedł.
Do
wieczora miałem spokój. Przyniósł mi tylko kolację – o wiele lepszą niż to
wcześniejsze coś – podczas której poznałem jego imię – Ralph. Zastanawiałem
się, jak to wszystko rozegra, kiedy Andreas nie odda tej kasy. Zabije mnie? Czy
może każe to zrobić któremuś z kumpli?
Następnego
dnia obudził mnie zgrzyt zamka w drzwiach. Otworzyłem niechętnie oczy,
spodziewając się widoku Ralpha, jednak się przeliczyłem. W progu stał… Paul.
Zamknął drzwi i podszedł do mnie, a ja odsunąłem się w najgłębszy kąt tego
pokoju. Bałem się. Jego naprawdę się bałem.
- Nie
uciekaj. I tak cię złapię. – Przyszpilił mnie do ściany.
Gdy
zaczął mnie całować, kopnąłem go w krocze. Zwinął się w pół, jęcząc z bólu, a
ja rzuciłem się do drzwi. Były zamknięte, więc wrzeszczałem o pomoc i waliłem w
nie pięściami. Niestety – bezskutecznie. Paul odciągnął mnie od nich, a zrobił
to tak mocno i niespodziewanie, że upadłem na plecy. Szybko to wykorzystał i
usiadł okrakiem na moich biodrach.
-
Zostaw mnie! – krzyczałem, szarpałem się i próbowałem go z siebie zepchnąć, ale
w efekcie tylko dostałem w nos. Au…
-
Zamknij się, smarkaczu! – Mocował się z paskiem moich za dużych spodni.
Wiedziałem, że bez paska zejdą mi z tyłka bardzo łatwo, więc próbowałem go
przed tym powstrzymać. W końcu przegrałem, a chwilę potem jakimś cudem pozbył
się także mojej bluzy. Koszulkę praktycznie ze mnie zerwał. Zabrał się za
spodnie, mimo że kopałem, wierzgałem się na wszystkie strony. Nic to nie
dawało.
- Nie!
– krzyknąłem błagalnie, gdy spodnie miałem poniżej kolan, a on chwytał gumkę
moich bokserek.
Na
widok mojego członka oblizał lubieżnie usta, a ja zakryłem twarz ręką. Zaczął
dotykać całego mego ciała, po czym rozsunął rozporek swoich spodni i uwolnił
penisa. Potężnych rozmiarów. Już nawet nie próbowałem się wyrywać. Po prostu
czekałem na najgorsze.
Nagle
rozległo się pukanie do drzwi. Nie, nie pukanie. Walenie! Chciałem krzyknąć,
ale Paul zasłonił mi dłonią usta.
- Cicho
– syknął.
- Paul,
otwieraj! Wiem, że tam jesteś!
Paul
milczał. Chyba sądził, że odpuści i odejdzie. Wtedy ugryzłem go z całej siły w
palca. Krzyknął boleśnie, a ja skorzystałem z okazji i zepchnąłem go z siebie,
wrzeszcząc:
-
POMOCY!
- Ty
mały skurwielu! – syknął Paul, tamując krwotok palca.
Drzwi
wyleciały z zawiasów, kiedy Ralph wyważył je całym swoim ciałem. Otworzyłem
szeroko oczy i usta. Te drzwi były naprawdę wielkie! Szybko otrząsnąłem się z
osłupienia i nagi podczołgałem się pod samą ścianę. Podkuliłem kolana pod
brodę, obejmując je ramionami, podczas gdy Ralph bił Paula. Nieźle go okładał
pięściami, a kiedy w końcu przestał, podszedł do mnie i przytulił.
- Co mu
zrobiłeś? Nie rusza się – przeraziłem się po dłuższej chwili.
- Spokojnie.
Nie zabiłem go.
Po
chwili z kieszeni wyjął MÓJ telefon i wybrał jakiś numer, po czym przystawił
urządzenie do ucha tak, bym ja też słyszał rozmowę.
- Hej,
Billy – rzekł ZBYT słodko, na co spiorunowałem go wzrokiem. Nie zauważył tego.
– Jak tam nasza sprawa? Wujaszek ma pieniążki dla nas?
- Nie –
odrzekł Bill słabo, na co Ralph zacmokał, dając mu tym do zrozumienia, że nie
nie jest zadowolony. - Ale ja będę je miał!
- Ty? –
Ralph zaśmiał się głośno. – Nie rozśmieszaj mnie. Jak taki smarkacz jak ty może
zdobyć tyle kasy?
-
Właściwie… to ja już ją mam.
Wytrzeszczyłem
oczy.
- Nie
wierzę – prychnął Ralph. – Grasz na zwłokę, co? Muszę przyznać, że nieźle ci
idzie – zaśmiał się. – Ale nie ze mną te numery. Jutro o dziesiątej kasa ma
być. Miejsce „przekazu” to stara fabryka na wybrzeżach Hamburga. I pamiętaj –
żadnych glin. Inaczej twój braciszek umrze na twoich oczach.
Przełknąłem
ciężko ślinę. Nie, on mnie nie zabije. Prawda?
Byłem w
szoku, więc gdy Ralph przyłożył telefon do mojego ucha, zdołałem tylko
powiedzieć słabo:
- Bill…
Słyszałem,
że bliźniak krzyczy moje imię, ale nie dane mi było odpowiedzieć.
- Jutro
o dziesiątej – warknął Ralph, a potem się rozłączył.
- Czemu
gadałeś z nim tak dziwnie? – zadałem pytanie, które nurtowało mnie od początku
tej rozmowy.
- Żeby się
bał – odparł spokojnie. – Wtedy na pewno zdobędzie pieniądze.
Westchnąłem.
Nie chciałem mu mówić o naszych problemach ani o tym, jak delikatny jest Bill.
Andreas ma amnezję, więc nawet jeśli ma tę forsę, na pewno tego nie pamięta. Poza
tym i tak jej nie przywiezie. Ale o tym powiem mu jutro. Chcę jeszcze pożyć.
- Ale…
- zacząłem i odchrząknąłem, bo jakaś gula, która utrudniała mi mówienie. – Ty nie
chcesz mnie zabić, prawda?
- Nie
chcę – westchnął, a ja odetchnąłem. – Ale jeśli nie zapłacą, nie będę miał wyjścia.
– Wstał i nie mówiąc już ani słowa, wyciągnął wciąż nieprzytomnego Paula z
pokoju, po czym zamknął drzwi.
Nie byłem
w stanie się nawet ruszyć. Patrzyłem tępo w martwy punkt. Dopiero po kilku
minutach się otrząsnąłem i ubrałem, choć z koszulki zostały strzępy, więc ją
sobie darowałem.
W ogóle
tej nocy nie spałem. Myślałem o swoim krótkim życiu i… płakałem. Chociaż nie
wiem, czy można to nazwać płaczem. Ja tylko leżałem, a łzy same leciały mi z
oczu.
Rano przyszedł
Ralph.
-
Gotowy?
Skinąłem
smętnie głową i wstałem.
- Ręce –
rzekł ostro, wyjmując zza pleców linę, którą wczoraj byłem związany.
- Z
przodu mogą być?
Skinął głową.
Z kieszeni wyjął taśmę klejącą i zakleił mi usta, uprzednio mnie w nie krótko
całując. Właściwie to było tylko muśnięcie, ale wywołało we mnie mieszane
uczucia.
Po chwili
wyprowadził mnie z pokoju, a potem przed budynek fabryki. W sumie mogłem się domyślić,
że to jakaś fabryka. Na zewnątrz czekali jego koledzy. Paul też. Miał podbite
oko, rozwaloną wargę i spuchnięty nos. Heh, witaj w klubie, pomyślałem. Ralph
przekazał mnie w ręce jednego z nich, a sam stanął na czele i czekał. Na co? Na
kogo? Nie wiedziałem, ale sam rozglądałem się dookoła. Nic interesującego
jednak nie znalazłem. Pusta droga, gdzieś w oddali las. Nuda.
Nie wiem,
ile tak staliśmy, ale chyba długo, bo w końcu Ralph zaczął się denerwować i
krążyć w kółko. Wiedziałem, że czekamy na kogoś, kto przekaże pieniądze,
zastanawiałem się tylko, kim jest ten ktoś. Ralph co chwilę zerkał na zegarek. W
końcu pokręcił smutno głową, po czym z kieszeni wyjął scyzoryk, na widok
którego otworzyłem szeroko oczy. Nie, nie zrobi tego… Podszedł do mnie bardzo
powoli, podczas gdy ja zacząłem kręcić głową i wyrywać się. Niestety, ten za
mną bardzo mocno mnie trzymał.
-
Przepraszam, Tommy – szepnął tylko Ralph, a potem jego scyzoryk był już w moim
brzuchu.
Osunąłem
się na ziemię. Ostatnie, co pamiętam, to przeraźliwy wrzask osoby, którą bardzo
dobrze znałem.
-
NIEEEEEEEEEEE!!!!
Tylko skąd
on się tam wziął?
Źle to
rozegrałam. Nie tak miało być. Nudno jest. Ale też nie chciałam tu robić
horroru czy czegos takiego. Cóż… Oceniajcie.
Ale!
Rozdział wyszedł na 4,5 strony. Taka rekompensata… :)
Nudno? Chyba nie wiesz, co mówisz! Mało mi serce nie wyskoczyło, jak to czytałam, zwłaszcza na końcu. Cholera, mam nadzieję, że go uratujesz... Tom musi przeżyć. Mam nadzieję, że nie będziesz aż tak okrutna. Bardzo mi się to opowiadanie podoba, pisz dalej. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny. <3
Zarąbisty, zero nudy duuużo emocji:) czekam na następny bardzo niecierpliwie ;)))
OdpowiedzUsuńPRzeczytałam wszystkie odcinki i jestem pod wrażeniem ! W pewnych momentach miałam łzy w oczach ze wzruszenia. Strasznie ujął mnie ten moment, gdzie przed imprezą chłopcy szli na plac zabaw i tam Bill był taki szczęśliwy . Wtedy o mało się nie poryczałam. ! Matkoo piszesz tak ciekawie, że aż się nie chce kończyć. I nie zgadzam się z Tobą co do tego odcinka, wcale nie jest nudny ! Znajdziesz się u mnie w linkach, z blogami, które odwiedzam, jeśli Ci się to nie spodoba - usunę :)
OdpowiedzUsuńPs. Przy okazji zapraszam do siebie http://miloscjestsilna.blogspot.com :) A na blogu można znaleźć linka do mojego drugiego opowiadania ;) Zapraszam i mam nadzieje, że i moje opowiadanie Ci się spodoba :)
Tak, wiem, że ten komentarz miał się pojawić już dawno. Wiem, że mamy dziś piątek. Ale wiem też, że wciąż mnie kochasz i wybaczysz, Kasiu :D Wybaczysz, bo mam Ci dużo do powiedzenia!
OdpowiedzUsuńNa początku oczywiście serdecznie dziękuję za Twoje piękne słowa i bardzo się cieszę, że mogę tu być i to tak, jak napisałaś, od początku. Trochę to już trwa, prawda? Niech trwa jak najdłużej! Postaram się wspierać dalej i też Ci za wszystko dziękuję, moja droga. Rozwijaj skrzydła i pisz jak najwięcej, bo masz ku temu zdolności.
Tymczasem, przechodząc do rzeczy, muszę powiedzieć, że jestem absolutnie zachwycona akcją tego odcinka. Czekałam z niecierpliwością na narrację z punktu widzenia Toma i ani trochę się nie zawiodłam. Trzymałaś w napięciu, wzmocniłaś język i wyszło naprawdę świetnie. Dalej trzymasz też w niepewności. Nie wiadomo, kim tak naprawdę są ci bandyci (z wyjątkiem tego, że czyhają na pieniądze Andreasa) i dlaczego część z nich to geje. Przerażający Paul i tajemniczy Ralph to strzał w dziesiątkę. Na początku miałam co do tego drugiego mieszane uczucia, bo wydawał się podobny do całej reszty. Później trochę ociepliłaś jego wizerunek tym, że Toma obronił. Ale... cóż, wyczuwam tutaj jakąś niejasność. Ralph ma zdecydowanie dziwny stosunek do Toma. Jakiś taki zbyt bliski, osobisty. Za to po Paulu można się najwyraźniej spodziewać wszystkiego najgorszego.
A teraz jeszcze wplątałaś w to wszystko biednego Billa. Bo wydaje mi się, a raczej jestem prawie pewna, że ten krzyk na końcu należał do brata Toma. Niby w samą porę, ale z drugiej strony obaj znaleźli się w złym miejscu i złym czasie. Coś czuję, że może się nieźle zakotłować, bo Bill nie ma jakiegoś szczególnego daru mediacji z bandziorami. Jest na to zbyt delikatny. Jeden fałszywy krok i wszystko może się posypać. Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Zapewne tak i to niejedno. Tylko każde z nich jest równie niebezpieczne. Ja osobiście niecierpliwie czekam na to, które z nich wybierzesz i czy to, co wybierzesz nie zaprowadzi do większego chaosu niż panuje aktualnie. Niemniej jednak rozdział był świetnie skonstruowany. Brawo!
Oprócz tego wszystkiego zachwyca mnie to, że tak się rozpisałaś. Uwielbiam, kiedy jest się w co zaczytać. Ten odcinek, to dowód, że wszystkiego nam jeszcze nie pokazałaś i że główka wciąż pracuje. Cudnie! Jak mówiłam, czuję, że panna N. i pan R. dobrze wpływają na Twoją psychikę i muszą częściej rozmawiać z Tobą podczas tworzenia :D
Pozdrawiam z głębi serducha,
Nikola.
Tak, Kasia, czytam tak intensywnie, że dopiero wczoraj zorientowałem się, że od ubiegłej soboty minął już tydzień xDD W każdym razie, pisząc ten spóźniony komentarz, cieszę się, że jeszcze zdążyłem zanim wstawisz kolejny, bo na ten czekałem. Ha, Tom u porywaczy. Normalnie spełniłaś moje marzenia :P Tylko dlaczego wszyscy tam mieli na niego ochotę? o.O Tego nie wiem. Ale wiem, że zaspokoiłaś nasze pragnienia co do długości. Długość była bardzo spoko.
OdpowiedzUsuńA co ja jeszcze miałem wtedy na myśli? Odpowiem tak: miałem na myśli to, o czym tak chętnie w drodze na imprezę rozmawiałyście z Nikolą tydzień temu ;D Aż mi się gorąco przez Was robiło. Następnym razem wyrzucę kogoś z auta za takie akcje! xD Ostrzegam, żeby nie było.
Dzięki za ten rozdział^ Był naprawdę dobry. Trzymaj się, Kasia. Weny.
Pozdrawiam.