Tom
Bill dostał jakiejś histerii,
paniki. Dosłownie. A ja nie wiedziałem, jak go uspokoić. Bolało mnie serce, gdy
widziałem go w takim stanie. Już raz przez to przechodziliśmy – po śmierci
rodziców. Było tak samo – też się szczypał i wrzeszczał. Dwóch sanitariuszy w
szpitalu nie mogło go uspokoić. Ale wystarczyło, że ja przyszedłem, przytuliłem
go i było ok. A teraz? Teraz sam do tego doprowadziłem. Znaczy to niby nie ja
pchałem się w łapy tamtych skurczybyków, ale Bill wiedział, że uratuję
chłopaków, zgadzając się na ten warunek. Musiałem. Oni już dość wycierpieli.
Nie zasługiwali na kolejne cierpienia i strach.
Prychnąłem w myślach. A Bill to
się nie nacierpiał? Na każdym kroku się bał. Przez ponad trzy lata był
szykanowany zarówno w domu dziecka, jak i w szkole. Dom dziecka. Przecież to
placówka, w której samotne dzieci powinny się czuć bezpiecznie, prawda? To były
trzy lata, w ciągu których ja i Bill powinniśmy poznawać życie nastolatków,
zacząć umawiać się z dziewczynami, a my co? Tkwiliśmy tam jak w więzieniu. Bill
na pewno tak się czuł. Może dlatego
teraz byliśmy dla siebie nie tylko braćmi? Chociaż na to akurat nie narzekałem…
- Tom – powiedział cicho
ochrypłym od płaczu głosem, gdy przestał szlochać. Nadal cicho łkał, ale było
już znacznie lepiej.
- Hm? – Spojrzałem na niego.
- Ja… - załkał. – Ja pójdę tam z
tobą.
Zamarłem. Przesłyszałem się,
prawda?
- O czym ty mówisz, Bill?
- Wiem, że ty już podjąłeś
decyzję. Ja też ją podjąłem. – Pociągnął nosem. – Nie chcę cię stracić. Jeżeli…
oni coś ci zrobią, niech zrobią to samo ze mną.
Zamknąłem oczy. Nie wierzę. On
zwariował. A ja nie mogę mu na to pozwolić.
- Bill, spójrz na mnie –
poprosiłem, a on podniósł głowę. – Nawet o tym nie myśl. Idę tam sam. – Czarny
zaczął kręcić szybko głową. Chciał coś powiedzieć, ale zatkałem mu usta
własnymi. Andreas i David zostawili nas samych, więc mogłem sobie na to
pozwolić. Gdy się od niego oderwałem, wyszeptał:
- Tommy, błagam, nie zostawiaj
mnie. Ja tu zwariuję, myśląc, jak się czujesz.
- Nie ma mowy. Nie skażę cię na
to.
- A siebie możesz?
Westchnąłem.
-
Ja już ich znam, wiem, do czego są zdolni - powiedziałem, patrząc mu w oczy. -
Ty... możesz tego nie wytrzymać.
- Nie wytrzymam bezczynnego siedzenia tutaj! Tom,
proszę cię, zgódź się...
- Nie! Nie będę ryzykował twojego zdrowia albo i
życia.
- Pójdę tam z twoją zgodą albo bez niej! Jeśli będzie
trzeba przywiążę się do ciebie!
To już nie był słaby, wystraszony Bill. To był
zdeterminowany, a nawet wręcz zły Bill. Z takim się nie dyskutowało, bo mogło
się dostać szczotką do włosów lub innym narzędziem po głowie.
Westchnąłem ciężko, wiedząc, że przegrałem. Nic już
nie wskóram.
- Obiecaj mi coś - poprosiłem. - Obiecaj, że nie
będziesz się wychylał ani rzucał.
Sprzeciwianie się im ich denerwuje. Chcą mnie, więc ciebie powinni zostawić w
spokoju.
- Mam to gdzieś. Mogą mnie zabić, byle tobie nic nie
zrobili.
Westchnąłem po raz kolejny. Wyglądało na to, że ja
chciałem chronić jego, a on mnie. I koło się zamykało. Przytuliłem go mocno,
wiedząc, że mogę już nie mieć na to szans. Próbowałem być twardy i nie bać się,
jednak w środku cały drżałem. Przecież oni mogą nas zabić i to najbardziej
brutalnie, jak tylko potrafią. Oczekują mnie, sama obecność Billa może ich
wkurwić.
Czarny też drżał. Bał się, a jednak chciał to zrobić.
Dla mnie. Mój słodki, przerażony braciszek stawiał czoła własnym lękom, by być
ze mną. W oczach stanęły mi łzy. Nie zasługiwałem na niego.
Potrzasnąłem lekko głową i wypuściłem brata ze swych
objęć. Chwyciłem go za rękę, po czym wstałem i udałem się do gabinetu Davida,
ciągnąc Billa za sobą. Zapukałem do drzwi i nie czekając na pozwolenie,
weszliśmy do środka. Tam był też Andreas.
- Gdzie mamy się stawić? - spytałem, ściskając dłoń
bliźniaka.
- "Mamy"? - zapytał Andreas. - Co wy
kombinujecie?
- Bill idzie ze mną - odparłem, jakby to było coś
oczywistego. Sam nie wierzyłem, że się na to zgodziłem.
- CO?! - ryknęli oboje.
- To nie jest dobry pomysł - dodał wujek. - Oni chcą
ciebie, Tom.
- To będą mieli niespodziankę. W pakiecie ze mną jest
Bill.
- Bill, to był twój pomysł, prawda?
- Tak.
Andreas wstał i zaczął krążyć po gabinecie,
przeczesując włosy palcami.
- To niebezpieczne.
- W dupie to mam! - warknął młody.
- Tu chodzi o moich synów!
- Trzeba było wcześniej o tym pomyśleć! To wszystko
twoja wina! Zachciało ci się mieć burdel, to teraz się z niego wyplątuj! -
Andreasa zatkało. Mnie zresztą trochę też. - Co? Myślałeś, że się nie wyda?
Widzieliśmy, jak rozmawiałeś z tamtymi... ludźmi.
Nasz opiekun zbladł.
- Co?
- Dobrze słyszałeś, wujku. - Bill specjalnie podkreślił
ostatnie słowo. - Pytanie tylko, czy to wszystko było ukartowane od samego
początku i dlaczego?
- O czym on mówi? - odezwał się w końcu David.
Andreas milczał. Przez chwilę błądził wzrokiem po
całym pomieszczeniu, a potem po prostu spuścił głowę w dół. Wszyscy czekaliśmy
na jego odpowiedź, ale się nie doczekaliśmy. Zadzwonił telefon.
- Halo? Dobrze. Oczywiście. - Rozłączył się.
Spojrzałem na Billa. Na jego twarzy widniało
obrzydzenie. Dosłownie. Brzydził się Andreasem i ja bardzo dobrze to rozumiałem.
- Nie ma czasu na pogaduszki - rzekł Andreas. -
Musicie iść. Podrzucę was kawałek.
- Daruj sobie - prychnął Bill. - David, czy ty wiesz,
gdzie oni są?
- Tak. - Nasz menadżer okrążył biurko i podszedł do
nas. - Chodźcie.
Kilkanaście minut później zatrzymał auto w jakimś
szczerym polu. Wokół był las i to tam mieliśmy iść dalej. To było jeszcze
gorsze miejsce niż to, w którym mnie wtedy trzymali.
Tamtędy od czasu do czasu przejeżdżał jakiś samochód,
tutaj nie było to możliwe. Super. Nikt nas nie usłyszy, gdy będziemy krzyczeć.
-
Musicie wejść w głąb lasu – rzekł cicho David. Nie patrzył na nas, jakby było
mu wstyd. A przecież to nie przez niego tu jesteśmy. – Tam będzie opuszczony
stary dom. Tam są chłopaki. Ja tu na nich zaczekam.
Kto
normalny buduje dom w lesie? Ja bym się bał tam mieszkać. Chociaż może dlatego
jest opuszczony…
Mruknęliśmy
ciche podziękowania, a potem… oboje rzuciliśmy się naszemu menadżerowi na
szyję. Nie wiedzieliśmy, czy jeszcze go zobaczymy. Równie dobrze mogliśmy
zginąć już tego dnia.
-
Dzięki, David – powiedziałem.
- Za
wszystko – dodał Bill.
- Nie
mówcie tak, jakbyście się żegnali.
Uśmiechnąłem
się delikatnie. My właśnie się żegnaliśmy…
Poszliśmy.
Gdy byliśmy pewni, że menadżer nas nie widzi, złapaliśmy się za ręce. Szliśmy
powoli, nie mówiąc ani słowa. Chyba oboje chcieliśmy opóźnić moment
„egzekucji”.
Po
jakimś czasie faktycznie zza drzew wyłonił się zaniedbany budynek, obrośnięty
bluszczem. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że w nim straszy. Bill
ścisnął mi mocniej dłoń i rzucił:
- Tom,
poczekaj.
Spojrzałem
na niego pytająco, czekając na to, co chce powiedzieć, ale on nie powiedział
już nic. Po prostu wpił się w moje usta, przylegając do mnie całym ciałem.
Objąłem go mocno. Całowaliśmy się, jakby od tego zależało nasze życie. To mógł być nasz ostatni pocałunek. Chciałem
zapamiętać smak ust mojego bliźniaka, to, jak cudowna jest jego bliskość. Jeśli
mam być szczery, to najchętniej położyłbym go na ziemi i się z nim kochał,
jednak na to już nie mogliśmy sobie pozwolić.
Oderwaliśmy
się od siebie po kilku minutach, dysząc ciężko. Nadal go obejmowałem, a on
nawet nie próbował się odsunąć. Spojrzeliśmy sobie w oczy.
-
Kocham cię – powiedzieliśmy równocześnie, a potem się cicho zaśmialiśmy. Zaraz
jednak spoważnieliśmy.
Jeszcze
raz się pocałowaliśmy, po czym smętnie ruszyliśmy w stronę starego domu.
Obejmowałem Billa w pasie, a on opierał głowę na moim ramieniu.
Stojąc
przed dwuskrzydłowymi drzwiami, przez moment zastanawiałem się, czy robię
dobrze. Spojrzałem na brata.
-
Jesteś pewien? – spytałem. – Jeszcze możesz się wycofać.
Czarny
podniósł głowę i pokręcił nią. Posłał mi delikatny uśmiech, co nieco dodało mi
otuchy oraz odwagi. Wziąłem głęboki oddech i nacisnąłem klamkę, ale drzwi były
zamknięte. Powtórzyłem czynność, ale sytuacja się powtórzyła. Dostrzegłem mały
guziczek koło drzwi. Wcisnąłem go, a dzwonek wydał przerażający dźwięk. W tym
domu na pewno straszy, pomyślałem, czekając , aż ktoś otworzy „wrota”. Po
chwili te otworzyły się powoli, skrzypiąc niemiłosiernie, a w nich stał… Paul.
Nieźle
się zaczyna…
O kurwa ;_;
OdpowiedzUsuńKocham cię, Kasiu. Błagam, nie zrób im krzywdy... Ja chcę, żeby wszyscy byli szczęśliwi! Nie baw się w sadystkę, błagam! :C
PS zapraszam do mnie <3
Usuńhttp://grzech-za-grzechem.blogspot.com/
O bożexD baw się, baw !!
Usuńświetny odcinek!! czekam na ciąg dalszy :D
OdpowiedzUsuńsuuuuuper!! czekam czekam co dalej :D
OdpowiedzUsuńej no co sie dzieje . jestem tu pierszy raz i jak widze bardzo fajne opowidanie a ty konczysz w takim momencie . . . nie podoba mi sie to . nie koncz tak tego opowiadania .
OdpowiedzUsuń