UWAGA!

Blog zawiera treść twincest, czyli fizycznej i psychicznej miłości braci. Jeśli nie jesteś zwolennikiem tej tematyki - opuść bloga.
Niektóre sceny w opowiadaniu mogą być drastyczne, więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Jeżeli jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu i chciałbyś/chciałabyś być informowany/na o nowych rozdziałach, pisz w komentarzu swoje GG lub adres bloga.
Na pewno poinformuję :)

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 6.

Tom



              

                Było grubo po północy, a ja nie mogłem spać. Myślałem. O czym? O wszystkim. O Billu. O dzisiejszym dniu. Bill był taki radosny. No, może poza tym faktycznie diabelskim urządzeniem, po którym wymiotował. Na samą myśl o tym uśmiechnąłem się. Nie, to nie tak, że mój brat cierpi, a ja się cieszę. Po prostu jest wtedy taki nieporadny, zdany tylko na mnie. A ja lubię się nim opiekować. Po kilku minutach wreszcie zasnąłem.
               Gdzieś daleko usłyszałem denerwujący dźwięk budzika. Leniwie wyciągnąłem rękę i go wyłączyłem, a potem zwlekłem się z łóżka. Kto wymyślił szkołę? Nie wiem, ale nienawidzę gościa. Myślałem, że Bill już się pindrzy w łazience, ale on smacznie spał. Oj, wyczuwam kłopoty…
               Skorzystałem z tej niecodziennej sytuacji i poszedłem zrobić swoje, że tak powiem. Kiedy wróciłem do pokoju czyściutki i pachnący, mój brat dalej spał. Co jest? Spóźni się jak nic. Podszedłem do jego łóżka.
               - Bill – szepnąłem. – Wstawaj, bo pójdziesz do budy bez śniadania.
               - Nigdzie nie idę, mamo – mruknął. – Gardło mnie boli.
               Co on bredzi? Położyłem rękę na jego czole i normalnie aż się sparzyłem. Miał gorączkę i to wysoką. Dopiero teraz zauważyłem, że Czarny drży. Pobiegłem po naszą opiekunkę i powiedziałem, jak wygląda sytuacja. Oczywiście natychmiast przyszła razem ze mną do naszego pokoju, po czym obudziła Billa i kazała mu zmierzyć temperaturę. Zrobił to, ale był ledwo przytomny. Przysypiał i do tego cały czas się trząsł. Mówiłem? Trzydzieści osiem i sześć. Biedny Billy…
               - Trzeba wezwać lekarza – powiedziała i wstała. – Ty idź do szkoły, zajmę się nim.
               - Może zostanę i pani pomogę?
               - Sio! Wystarczająco zajęć już opuściłeś – rozkazała, wypychając mnie z pokoju. No to poszedłem. Miałem inne wyjście? Jeszcze doniesie dyrektorowi i dostanę kolejną karę, a tego nie chcę.
               Dzień minął mi bez większych rewelacji. Dostałem pałę z biologii. Normalka. Nawet się nią zbytnio nie przejąłem. Za to na jednej z przerw stało się coś, czego bym się nie spodziewał. Podeszła do mnie Emilie, która od czasu imprezy mnie unikała. A przynajmniej tak mi się wydawało.
               - Hej, Tom – powiedziała niepewnie. Chyba było jej głupio za ten cholernie namiętny pocałunek pod… No, toaletą.
               - Cześć – powiedziałem, zerkając na nią. – Coś się stało?
               - Co? Nie. To znaczy tak.
               - To nie czy tak?
               - Co słychać u twojego brata? – zapytała w końcu.
            Zmarszczyłem brwi.
               - U Billa? - Dziewczyna skinęła głową, więc kontynuowałem: - Prawdopodobnie leży teraz w łóżku i łyka różne świństwa. Chyba się przeziębił – wyjaśniłem. – A czemu pytasz?
               - Bo widzisz, mój kumpel poprosił mnie, żebym poprosiła ciebie o numer telefonu Billa – w końcu przestała się plątać, a ja zaśmiałem się w duchu. Ale zaraz, jaki kumpel? I po co mu numer Czarnego?
               - Bill nie ma telefonu – skłamałem, sam nie wiem czemu. – Mogę mu coś przekazać.
               - To ja się go jeszcze zapytam, co masz przekazać bratu.
               Na szczęście zadzwonił dzwonek, więc poszła do klasy. Coś tu śmierdzi. Kto tak nagle interesuje się Billem? Jeśli ten „kumpel” skrzywdzi mojego brata, nie ręczę za siebie. A coś czuję, że tak to się skończy. Na razie mogłem tylko wejść do klasy i całe czterdzieści pięć minut słuchać o czymś, co mnie kompletnie nie obchodziło.
               Kiedy wróciłem do Domu Dziecka, młody spał. Zostawiłem plecak i podszedłem do jego łóżka. Odgarnąłem mu włosy z czoła, a potem usiadłem obok niego na skraju łóżka. Patrzyłem na jego spokojną twarz. Czemu ten na górze, o ile istnieje, tak go karze? Dopiero tyle się wycierpiał, a teraz znowu grypa. Gdy tak obserwowałem jego spokojny sen, obudził się. Spojrzał na mnie półprzytomnym wzrokiem i przeciągnął się.
               - Tom? Co ty tu robisz? Nie poszedłeś do szkoły?
               - Już wróciłem – odpowiedziałem wesoło.
               - To ile ja spałem?
               - Kilkanaście godzin – odparłem. Czarny nawet nie miał siły się przerazić, jak to zwykle ma w zwyczaju. – Jak się czujesz?
               - Spać – mruknął, a ja się zaśmiałem. – Podasz mi szklankę wody?
               Wstałem i poszedłem po wodę. Daleko iść nie musiałem, bo stała na biurku. Kiedy podawałem mu szklankę, do pokoju weszła nasza opiekunka.
               - No, Bill – zaczęła od progu. – Jak się czujesz?
               - Jakby mnie ktoś przeżuł i wypluł.
               - Ale humorek, widzę, dopisuje.
               - Tom – zwrócił się do mnie. – Musimy kupić pani Isabel okulary. Kiedy ma pani jakieś najbliższe święto?
                Parsknąłem śmiechem, ale zaraz zostałem skarcony przez kobietę wzrokiem. Od razu mi przeszło.
               - Masz – powiedziała oschle i podała mu garść tabletek. Chyba ją wkurzył, ale to nie znaczy, że ma go od razu truć!
               - Jest pani pewna, że to bezpieczne łykać tyle leków naraz? – zapytałem.
               - Spokojnie, nic groźnego tam nie ma – zapewniła. – Zalecenie lekarza.
               Cóż, musiałem uwierzyć. Bill zmierzył temperaturę, która była o niebo lepsza niż rano i znowu zasnął. Zaraz po tym, jak zamknęły się drzwi za opiekunką, przysiadłem do lekcji. Co jakiś czas zerkałem na bliźniaka, ale na szczęście nic niepokojącego nie zauważyłem.
               Wieczorem oznajmił, że czuje się lepiej i że jest głodny. Myślałem, że się przesłyszałem. Upewniłem się, że słuch mnie nie myli, ale kiedy dostałem poduszką w łeb, już wiedziałem, że mówił serio. Jeszcze to jego warknięcie „Jeść mi daj!”. Jak dziecko albo baba w ciąży. No, ale co? Zszedłem do stołówki i wziąłem kolację dla siebie i Billa. Zjadł swoją i jeszcze do mojej się dobierał, za co dostał po łapach.
               - Nie bij mnie, jestem chory, nie wolno – mruknął, wkładając sobie do ust ogórka z MOJEJ kanapki. Czasem z nim nie wytrzymuję. Ale i tak go kocham.

4 komentarze:

  1. Hah, niezłe. xD Tom musi się przy Czarnym namęczyć, oj musi. xP Ale dobrze, że blondyn tak się nim czule opiekuje.
    Będę czekać na dalszą część.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu coś..? Chujowo, że tak stwierdzę o ile pozwalasz mi przeklinać tutaj xD Braterska miłość... <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Oni są słodcy i w ogóle! Tacy kochani i mimo tych przytyków widać, że bardzo się kochają. Bill, zdrowiej!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. są kochani, tak to prawda.
    już mówiłam, że masz taki ciepły styl opisywania tego, co dzieję się między nimi. wzrusza mnie opiekuńczość Toma i niezdarność Billa. ich relacja opiera się na wsparciu, zaufaniu i prawdziwej miłości. bracia idealni! fantastycznie się to czyta.
    mam nadzieję, że ten wspaniały nastrój będzie trwał i trwał.
    życzę weny i pozdrawiam gorąco w ten zimowy czas, Kasiu.

    OdpowiedzUsuń