UWAGA!

Blog zawiera treść twincest, czyli fizycznej i psychicznej miłości braci. Jeśli nie jesteś zwolennikiem tej tematyki - opuść bloga.
Niektóre sceny w opowiadaniu mogą być drastyczne, więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Jeżeli jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu i chciałbyś/chciałabyś być informowany/na o nowych rozdziałach, pisz w komentarzu swoje GG lub adres bloga.
Na pewno poinformuję :)

sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 13.


Bill


              

                 Nienawidzę okresu przedświątecznego. Już po Święcie Zmarłych w sklepach są wywieszane ozdoby świąteczne. Rzygać się chce. Co w Świętach Bożego Narodzenia jest takiego fajnego? Dla mnie to wszystko jest kłamstwem. Ludzie spotykają się, dają prezenty i życzą wesołych świąt, a tak naprawdę każdy z nich w głowie układa coś wręcz odwrotnego. Każdy tylko czeka aż innym powinie się noga i przydarzy jakieś nieszczęście. Po co więc to wszystko? Po co te udawane uprzejmości, wymuszane uśmieszki? Dla mnie to głupota. Dlatego nienawidzę świąt. Po co mam wysłuchiwać paplaniny nauczycielki podczas Wigilii klasowej, skoro w głębi życzy mi wszystkiego, co najgorsze? Święta powinno się spędzać w gronie rodzinnym, a nie wśród obcych dzieciaków w Domu Dziecka. W sumie po tych trzech latach już obcy nie są, ale to i tak nie to samo. Dopiero po śmierci rodziców zrozumiałem, że miałem cholerne szczęście. Dopiero po ich odejściu zacząłem doceniać to, co miałem. Szkoda, że tak późno.
                Od miesiąca moje kontakty z bliźniakiem ograniczyły się do minimum. Od tego feralnego wieczora, kiedy się upił. Do tej pory nie potrafię pojąć, co w niego wstąpiło. Tom i alkohol? To dwa różne światy! Teraz wiem, że kiedy jest pijany, gada od rzeczy. Tego, co powiedział, gdy razem z Chrisem przytachaliśmy go do pokoju, wolałem mu nawet nie przypominać…
                No właśnie, Chris. Ten nie odpuścił sobie kontaktów ze mną nawet po tym, gdy dowiedział się, że mieszkam w Domu Dziecka. Myślałem, że będzie na mnie zły za to, że skłamałem z miejscem zamieszkania, ale on powiedział, że to nie jest ważne i że mnie rozumie, co było dziwne, biorąc pod uwagę warunki, w jakich on mieszka. I żyje. A przecież syty głodnego nie zrozumie.
                Zacząłem nawet podejrzewać, że blondyn wiąże ze mną jakieś plany, o których nie mam zielonego pojęcia, jednak wolałem o tym nie myśleć. Jest dobrze tak, jak jest.
                No, może nie do końca, bo bolą mnie smutne spojrzenia, jakimi częstuje mnie mój brat. Ale to on tak zdecydował. To on przestał się do mnie odzywać i nie robi nic, żeby to zmienić. W dodatku się mijamy. Kiedy ja wracam do Domu Dziecka, on z niego wychodzi i wraca wieczorami. Owszem, ja też wychodzę i też czasem wracam po dobranocce, ale on zjawia się jeszcze później! Boję się, żeby się w coś nie wplątał.
                Szedłem właśnie na spotkanie z Chrisem i szlag mnie trafiał na widok każdej lampeczki w witrynach sklepowych. Przecież do świąt jeszcze ponad miesiąc!
                Chris czekał na mnie w kawiarni, która znajdowała się w centrum handlowym. Byłem tutaj pierwszy raz, dlatego też znalezienie miejsca spotkania zajęło mi dłuższą chwilę. Blondyn siedział przy jednym ze stolików i rozglądał się. Podszedłem do niego szybkim krokiem.
                - Cześć – sapnąłem zmęczony, gdy stanąłem przed kumplem. – Przepraszam za spóźnienie.
                - Nic się nie stało – odparł z uśmiechem. – Cieszę się, że przyszedłeś.
                - Przecież byliśmy umówieni. To chyba nic dziwnego, że tu jestem, prawda?  
            W odpowiedzi chłopak tylko się uśmiechnął i skinął głową. Usiedliśmy i zamówiliśmy herbatę, jako że na dworze było zimno i mimo, iż Chris siedział tu już zapewne kilkanaście minut, oboje byliśmy zmarznięci.
                W kawiarni siedzieliśmy dopóki nie wypiliśmy herbaty. Potem Chris poprosił mnie, żebym połaził z nim po centrum handlowym, bo musi kupić prezenty rodzinie, a nie chce mu się samemu. Próbowałem się wymigać, ale nie pozwolił mi na to. Pozostało mi tylko westchnąć ciężko i zgodzić się.
                Chodziliśmy od sklepu do sklepu, a ja miałem dość już po drugim. Może nie byłoby tak źle, gdyby nie to, że chłopak prosił mnie o pomoc w wybieraniu drobiazgów.
                - Chris, do cholery, skąd mam wiedzieć, co spodoba się twojej mamie czy siostrze? Nie znam ich – warknąłem w pewnym momencie niezbyt miło, ale przynajmniej skutecznie, bo odpuścił. Nawet przestał się odzywać. W pewnym momencie oznajmił, że idzie do toalety i zniknął mi z pola widzenia.
                Dreptałem sobie bez celu, aż nagle zobaczyłem Toma. Nie był sam. Stał z tą dziewczyną, u której byliśmy na imprezie jakiś czas temu, a ona kleiła się do niego. Zmarszczyłem brwi. Wtedy mnie dostrzegł i otworzył szerzej oczy. Najwidoczniej nie spodziewał się mnie w takim miejscu. Cóż, ja jego też. Objął dziewczynę w pasie i poszli. Zacząłem się rozglądać, ale nigdzie nie widziałem Chrisa. Pojawił się dopiero po pół godziny.
                - Wybacz – sapnął, jakby przebiegł cały maraton. Uśmiechnąłem się delikatnie. – Mam już wszystko. Wracamy? – rzekł, podnosząc torby i pudełka z prezentami, a ja skinąłem głową. W duchu odetchnąłem z ulgą.
                Okazało się, że idziemy do domu chłopaka.
                - Twoich rodziców nie ma? – upewniłem się, gdy weszliśmy do środka.
                - Nie, spokojnie. Mama wraca wieczorem, a tata dopiero za kilka dni – odparł, a ja pokiwałem głową. – Chcesz coś do picia?
                - Może sok?
            Po chwili blondyn podał mi szklankę z sokiem pomarańczowym, a sam upił łyk ze swojej. Poszliśmy do jego pokoju, który znajdował się na piętrze i oboje padliśmy na łóżko. Często tak robiliśmy, dlatego nie czułem już skrępowania. Raz nawet zasnąłem. Fakt, było mi głupio, ale szybko oboje wymazaliśmy ten incydent z pamięci. Chociaż Chris twierdzi, że mogę u niego nawet nocować. Już widzę minę Toma, gdy wracam do Domu  Dziecka następnego dnia. Nawet potrafię sobie wyobrazić „kazanie” na temat nocy poza „domem”. W sumie… Kuszące. Może kiedyś tak zrobię… Ale to jeszcze nie teraz.
                W pewnym momencie mój kumpel przekręcił się na bok i na zgiętej w łokciu ręce podparł głowę i gapił się na mnie.
                - Co? – burknąłem. – Ubrudziłem się? – Przejechałem ręką pod nosem, ale nic tam nie było. Co nie zmienia faktu, że chłopak dalej wlepiał we mnie gały.
            Nagle zadzwonił jego telefon. Wyjął go z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Automatycznie zbladł. Rozłączył połączenie, ale „ktoś” nie ustępował i dzwonił, dopóki blondyn nie odebrał. Po chwili wrócił jeszcze bardziej blady, niż był dwie minuty temu.
                - Bill… - wymamrotał niewyraźnie. Przestraszyłem się. – Musisz uciekać.
                - Co? O czym ty mówisz?
                - Nie czas na wyjaśnienia. Zbieraj się. – Wyrwał mi szklankę z ręki. – Oni zaraz tu będą.
                - Kto?! – zdenerwowałem się.
                - Twoi oprawcy! Szkolna banda! Mówi ci to coś?! – ryknął, a ja nie mogłem wyjść z szoku. Skąd oni wiedzą, gdzie jestem? Czyżby Chris… Nie, to niemożliwe! – Nie patrz tak na mnie! Spierdalaj! Oni chcą… - urwał.
                Czyli jednak. Chris trzyma z nimi. Wsypał mnie. Nie mogłem w to uwierzyć. Zacząłem się powoli zbierać. Wszystko robiłem jak otępiały, w tempie żółwia. Kiedy stanąłem przy drzwiach, spojrzałem smutno na chłopaka, a z mojego gardła wydobyło się ciche „dlaczego?”, lecz ten nie zamierzał mi odpowiadać. Za to zrobił coś, czego w życiu bym się nie spodziewał. Po prostu mnie… pocałował. Krótko, ale mocno. A ja… Nawet nie byłem w stanie zareagować. Gdy się ode mnie odkleił, spojrzałem na niego jeszcze bardziej zszokowany, a potem wyszedłem z jego domu. Powoli, jakbym szedł na spacer, a nie uciekał przed atakiem moich wrogów. Bo prawda była taka, że było mi wszystko jedno. Mogli mnie nawet zabić, nie obchodziło mnie to. Bo skoro nie ma na tym świecie naprawdę życzliwych ludzi, to ja nie chcę do niego należeć.
                Szedłem powoli w stronę… Sam nie wiem, gdzie szedłem. Nagle usłyszałem za sobą TEN głos. Westchnąłem ciężko, ale nawet nie przyspieszyłem kroku. Dogonili mnie.
                - No co, czarnulku? Zabawimy się? – zapytał „szef”. Ja natomiast patrzyłem na niego beznamiętnie. – Nic nie powiesz?
            Prychnąłem, czym chyba go zezłościłem, bo popchnął mnie prosto na swojego kumpla, ten na następnego, aż nie trafiłem znów na tego pierwszego. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy, choć nie wydałem z siebie ani jednego dźwięku. Karl uderzył mnie w brzuch, przez co zwinąłem się wpół. Zacząłem kaszleć, a oni nie zamierzali mnie oszczędzać. Poczułem pięść na swoim nosie, z którego zaraz poleciała krew. Znów mnie popchnął, tyle że tym razem nie udało mi się utrzymać równowagi i upadłem. Akurat w tym momencie zaczęło padać. Kap, kap, kap. Szkoda, że im to nie przeszkadzało. Chcieli mnie skopać, ale w tym momencie usłyszałem dobrze znany mi głos.
                - Ej! Zostawcie go!
                Tylko co on tutaj robi?

1 komentarz:

  1. Wow !!! mega!!! nie mogę się doczekać na następny odcinek!!!

    OdpowiedzUsuń