UWAGA!

Blog zawiera treść twincest, czyli fizycznej i psychicznej miłości braci. Jeśli nie jesteś zwolennikiem tej tematyki - opuść bloga.
Niektóre sceny w opowiadaniu mogą być drastyczne, więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Jeżeli jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu i chciałbyś/chciałabyś być informowany/na o nowych rozdziałach, pisz w komentarzu swoje GG lub adres bloga.
Na pewno poinformuję :)

środa, 27 lutego 2013

Rozdział 14.

Kolejna dedykacja dla Pe :) Trzymaj się, kochana :*
Osobiście to jest mój ulubiony rozdział, a zwłaszcza końcówka ♥
______________________________________________
Tom


              

                Chyba jeszcze nigdy nie czułem się tak paskudnie. I wcale nie chodziło o żadne zatrucie czy inną grypę. Czułem się źle psychicznie. Od miesiąca nie rozmawiam z Billem, w dodatku tworzę coś na kształt związku z Emilie. Nie, nie było żadnego „czy chcesz ze mną chodzić?”. Po prostu dziewczyna po naszym… wspólnym razie w klubowym kiblu ubzdurała sobie, że jesteśmy razem. A ja nie potrafię jej z tego błędu wyprowadzić, bo jej chyba na mnie zależy. Nie chcę jej sprawić przykrości. Mimo młodego wieku, ojciec kilkakrotnie powtarzał mi, że najgorsza hańba dla faceta to łzy kobiety, spowodowane jego słowami lub czynami. A coś czuję, że jeśli zerwę z Emilie, to skończy się jej łzami. Nie, nie potrafię. Jestem za miękki.
               Właściwie ten „związek” mi się nawet podoba. Mam kogoś, do kogo mogę się przytulić. I to nie jak do brata, bo wiadomo, że z nim nie mogę sobie na wiele pozwolić.
               Problem polegał na tym, że odkąd jestem z Emilie, mijam się z bratem. Dosłownie. Kiedy ja wracam do Domu Dziecka, jego albo nie ma, albo już śpi. Boli mnie to, bo naprawdę nie pamiętam, kiedy tak normalnie rozmawialiśmy. Kiedyś potrafiliśmy gadać codziennie i to godzinami, a teraz? Od miesiąca nic. Cisza. Grobowa. Dodatkowym przytłaczającym faktem jest to, że sam do tego doprowadziłem. Po tym cholernym wieczorze, gdy schlałem się tak, że urwał  mi się film, nie odzywałem się do Billa, bo było mi zwyczajnie głupio, a on był na mnie wyraźnie wściekły, więc też milczał, no i tak zostało. Jestem kretynem. Ale przynajmniej Emilie jest szczęśliwa. Chociaż ona…
               Ze swoją dziewczyną (jak to dziwnie brzmi…) widywałem się praktycznie codziennie. Dziś też jesteśmy umówieni. Miałem przyjść po nią pod jej dom o 17-tej. To, gdzie mieliśmy iść, było ściśle tajne. Dopiero potem, gdy się spotkaliśmy, dowiedziałem się, że idziemy do centrum handlowego na zakupy, na co westchnąłem w duchu. Od miesiąca spełniam jej zachcianki – również takie, jak według mnie, bezsensowne łażenie po sklepach, dlatego nie zdziwiłem się. Pokornie, jak grzeczny chłopiec, szedłem z nią, a potem nosiłem jej torby. Czasem mam wrażenie, że jestem jak jej niewolnik. „przynieś, wynieś, pozamiataj”. Szybko zauważyła, że robię wszystko, o co mnie poprosi, więc to wykorzystuje. Ale cóż, skoro ją to cieszy…
               Zdążyłem się już przyzwyczaić do „spacerków” po sklepach, albo oceniania, w czym brunetce jest ładnie, a co jej nie pasuje. Tego dnia było podobnie. Jednak w pewnym momencie stało się coś, co odebrało mi ochotę na wszystko. Nie żebym wcześniej pałał jakimś wielkim zapałem do spędzania popołudnia na najbardziej nudnej dla faceta czynności, ale gdy zobaczyłem Billa w jednym ze sklepów, miałem ochotę zaszyć się sam w pokoju, nikomu nie otwierać i nikogo nie widzieć. Nawet obecność Emilie mnie drażniła.
               Brat popatrzył na mnie, jakby nie wierzył, że to ja. Ja też się nie spodziewałem go w takim miejscu. A świadomość, że na pewno nie jest tu sam, tylko pewnie z tym blondynem, wcale mi nie pomagała. Chwyciłem dziewczynę i poprowadziłem w stronę wyjścia, przepraszając i mówiąc, że nie czuję się najlepiej.
               - Co się dzieje? – spytała.
               - Brzuch mnie rozbolał – skłamałem.
               - Tak nagle?
            Kiwnąłem tylko głową z grymasem na twarzy.
               - Możemy przełożyć dalsze zakupy na kiedy indziej? – zapytałem z nadzieją.
               - No dobra – mruknęła. Była wyraźnie zawiedziona.
               Odprowadziłem ją do domu, a potem skierowałem swoje kroki do Domu Dziecka. Jednak po drodze coś kazało mi zawrócić i iść pod dom kumpla Billa. Moja intuicja mnie nie zawiodła. Już z daleka dostrzegłem mojego bliźniaka, za którym szło kilku chłopaków. Miałem nadzieję, że nie są to ci, o których pomyślałem, jednak myliłem się. Nie minęły dwie minuty, a oni dogonili Czarnego i zaczęli popychać. Ja rzuciłem się do biegu, ale dobiegnięcie zajęło mi dłuższą chwilę, podczas której oni nie próżnowali. Zdążyli już uderzyć mojego brata w brzuch, na co się zgiął, a potem pchnąć tak, że stracił równowagę i upadł. W momencie, kiedy jeden z nich chciał kopnąć Billa, ryknąłem na całe gardło:
               - Hej! Zostawcie go!
               Ale że byłem jeszcze daleko, to zdążyli zrealizować plan skopania leżącego. To znaczy jeden patrzył na mnie, jak się po chwili okazało, z drwiącym uśmieszkiem, a pozostała trójka robiła swoje. Gdy do nich dobiegłem, byłem tak wściekły, że najpierw odepchnąłem tamtych, którzy kopali Billa, a potem rzuciłem się z pięściami na tego, który to obserwował. Miałem zamiar zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Szybko się przekonali, że Toma Kaulitza nie warto denerwować. Machałem rękami, czasem nawet kopałem, jak jakiś Jackie Chan. Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale pokonałem całą czwórkę, co zresztą trudne nie było, bo tamci, którzy kopali mojego brata, nie próbowali mnie specjalnie odciągnąć od tamtego. Domyśliłem się, że to ich „szef”. W końcu… uciekli. Byłem w szoku, ale też czułem satysfakcję. Może wreszcie dadzą mojemu bratu spokój.
               Podszedłem do Czarnego i klęknąłem przy nim. Był słaby, ale przytomny. I chyba nawet świadomy tego, co się przed chwilą stało. Pomogłem mu wstać, ale chodzenie sprawiało mu trudność, więc po prostu wziąłem go na ręce i zaniosłem do Domu Dziecka.
               Oczywiście nie udało nam się przemknąć do pokoju niezauważonymi. Zobaczył nas portier i powiadomił kogo trzeba, czyli naszą opiekunkę.
               - Chryste! Co mu się stało? – zapytała przerażona, gdy tylko do nas dobiegła.
               - Pobili go. A raczej skopali.
               Zaniosłem go do naszego pokoju, a tam pani Isabel go opatrzyła.
               - Kilka siniaków, ale to raczej nic poważnego – wystawiła diagnozę. – Musi odpocząć – kontynuowała. – Ja pójdę do apteki i kupię jakąś maść. – I tyle ją widziałem.
               Gdy wróciła, chciała posmarować sińce Billa, ale powiedziałem, że ja to zrobię.
               - No dobra, jak chcesz. Tylko ostrożnie. – Podała mi pudełeczko z maścią i wyszła.
            Ja usiadłem koło bliźniaka, podwinąłem mu koszulkę i zacząłem delikatnie wcierać lekarstwo. Głównie kopali go po brzuchu i żebrach, więc nawet nie musiał wstawać czy się podnosić, żebym miał dostęp do jego bolących miejsc. Po chwili zaczął cichutko chlipać. Zmartwiłem się.
               - Bill, ty płaczesz? – spytałem, ale nie uzyskałem odpowiedzi. – Boli? Mam przestać?
            Pokręcił głową, że nie. Zaprzestałem wcierania i położyłem się koło niego, a on się we mnie wtulił, dalej płacząc. Objąłem go lekko, żeby nie sprawić mu dodatkowego bólu.
               - J-ja… On…
               - Ciii, już dobrze. Jesteś bezpieczny. Nie płacz. – Pogłaskałem go po głowie, co po chwili zaczęło przynosić efekty. Uspokoił się i trochę ode mnie odsunął. Był taki biedny, zapłakany, z rozmazanym makijażem. Wstałem bez słowa i poszedłem do łazienki, skąd przyniosłem jego waciki i mleczko do demakijażu i delikatnie zmyłem z niego to paskudztwo. Od razu lepiej. Uśmiechnąłem się do niego delikatnie, a potem odstawiłem wszystko na nocną szafkę i wróciłem do poprzedniej pozycji. Patrzył na mnie swoimi brązowymi, niby identycznymi jak moje, a zarazem tak cholernie innymi, oczami, w których czaił się ogromny smutek i ból. Chciałem zrobić coś, żeby mu ulżyć, pomóc. Nie wiem jak. I nie wiem, co mną w tamtym momencie kierowało, ale popatrzyłem na jego różowe usta, a potem powoli się do niego przybliżyłem i musnąłem lekko jego warhi swoimi, zamykając oczy i czując ich smak. Piekielnie słodki smak, od którego niemal zakręciło mi się w głowie. Przez tę jedną, krótką chwilę nie było nic. Nie było problemów, Domu Dziecka, szkolnej bandy. Nie było Emilie… Byliśmy tylko my. Ja i Bill. Czułem, jak w brzuchu coś mi się przekręca. Kiedy całuję Emilie, nic nadzwyczajnego się nie dzieje. A teraz… Sam nie wiem. Czuję się, jakbym wcale nie leżał na łóżku, tylko fruwał. I jeszcze to przyjemne łaskotanie w żołądku. Może to… motylki?

3 komentarze:

  1. Ale zajebisty odciek. Czeam na następny!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. aaaaa *____* nie potrafię wyrazic słowami swojego szczescia zwiazanego z tym rozdziałem :( XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie podoba mi się to, że Tom jest taki posłuszny dla tej dziewczyny. Chociaż.. Posłuszny to może nie jest takie dobre określenie. Bo przecież, można by było powiedzieć, że nadzwyczajnie w świecie, wszystko mu wisi i pozwala jej, robić ze sobą co tylko chce.. xD Ale niech Tom jednak skończy z bycia posłusznym pieskiem, bo to do niego nie pasuje. xD Ale końcówka.. Świetna. ^^ Tylko ciekawe, co zrobi Bill.
    Czekam na kolejną część, więc życzę duuuuuuuuuuużo weny, Kasiu. ;)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń