Tom
W tym samym momencie, w którym Bill
wszedł do naszego pokoju, poczułem, jakby jakiś ogromny ciężar spadł mi z
serca. Zmartwienia i smutki odeszły. A gdy wziąłem go w ramiona, wiedziałem na
pewno, że gdybym go stracił, nie przeżyłbym tego. Był całym moim światem.
Zapytałem go, gdzie był i zdębiałem. Odpowiedź, że na cmentarzu wcale, ale to
wcale mi się nie podobała. No bo, do cholery, nie było go całą dobę! A w nocy w
takim miejscu raczej nie jest miło, a już na pewno nie jest bezpiecznie. Ale
kiedy powiedział, że nocował u kumpla, już sam nie wiedziałem, co lepsze. No
bo… Nikomu nie można ufać, prawda? Prawda. Poza tym wiedziałem, kogo ma na
myśli, mówiąc „kumpla”. Tego blondyna, który ni cholery mi się nie podobał. I
nie mam na myśli wyglądu!
Nie informowaliśmy dyrektora o zniknięciu Czarnego, choć pewnie powinniśmy.
Działaliśmy na własną rękę, a potem pani Isabel kazała mi iść spać, mówiąc, że
ona się wszystkim zajmie. Tylko że ja ani na chwilę nie zmrużyłem tej nocy oka,
a rano już o świcie wyskoczyłem z łóżka (Billa) i poleciałem spytać opiekunkę,
czy ma jakieś wieści. Ale ona nadal nie wiedziała, gdzie jest mój braciszek.
Wróciłem więc do pokoju i płakałem, błagając jakieś siły wyższe, żeby nic mu
się nie stało. Wtedy wrócił.
Poszedł do łazienki, a ja po opiekunkę. Chyba nigdy nie widziałem jej tak
wściekłej, jak wtedy, kiedy wrzeszczała na Billa. A on biedny chyba chciał się
zapaść pod ziemię. Zniknąć, żeby nie wysłuchiwać tego wszystkiego. Spojrzał na
mnie zbolały, jakby prosząc o pomoc. A ja nie potrafiłem mu jej udzielić. Sam
chciałem na niego nawrzeszczeć, ale gdy zobaczyłem go całego i zdrowego po
całej dobie różnych scenariuszy, byłem tak szczęśliwy, że nie potrafiłem.
Liczyło się, że wrócił. Ja i mój paniczny strach nie byliśmy ważni.
Młody przeprosił i kobieta złagodniała. Ale za to podała nam informację, która
zarówno mnie, jak i Billa mocno zszokowała. Mamy wujka, który chce nas poznać.
Widziałem po Czarnym, że nie podoba mu się to. Usiadł i chyba przez dłuższą
chwile nie zauważał otaczającego go świata. Kucnąłem przed nim i dopiero mój
głos wyrwał go z jakiegoś dziwnego otępienia.
- Bill?
Chciałem spytać, czy wszystko w porządku, pogadać z nim, ale on tylko pokręcił
głową i zamknął oczy. Czyli miałem dać mu spokój. Westchnąłem i usadowiłem się
na swoim łóżku.
Kilka kolejnych dni były istną męczarnią. Mój brat prawie w ogóle się nie
odzywał i nie wiedziałem, czy to z powodu mojego wyznania, czy wizyty „wujka”,
która miała nadejść w środę. A może jedno i drugie?
Mnie też niezbyt podobało się, że nagle, po trzech cholernie ciężkich latach,
zjawia się jakiś „wujek”, którego w ogóle nie znamy. Ale z drugiej strony
fajnie jest wiedzieć, że ma się jeszcze jakąś rodzinę. Dziadkowie zmarli rok po
śmierci rodziców, a z dalszym kuzynostwem nie utrzymywaliśmy kontaktów już od
dawna. Tak więc ja na to spotkanie czekałem trochę bardziej niż Bill.
We wtorek Czarny chodził wściekły jak osa. Nie było konkretnego powodu. Był zły
na wszystko i wszystkich i miałem wrażenie, że niedługo rozniesie cały pokój w
pył. Normalnie jak baba przed okresem.
- Co ci jest? – spytałem, gdy zamiast odłożyć książki normalnie na biurku,
rzucał nimi. Aż jedna spadła.
- Nic – warknął, podnosząc ją.
Westchnąłem. Wiedziałem, że nie ma
sensu drążyć tematu, bo jeszcze bardziej go rozzłoszczę. Usiadł przy biurku i
oparł głowę na ręce opartej na biurku. Po chwili pociągnął nosem. Płakał. Jego
złość mogłem znieść i odpuścić, ale łez nie. Wstałem i podszedłem do niego,
kładąc mu dłoń na ramieniu. Drgnął, ale się nie wyrwał. Kucnąłem.
- Bill, co jest? Co cię tak trapi? – Milczał. – Chodzi o to, co ci wtedy
powiedziałem? Że...
Pokręcił głową. Ale tego, co zrobił
potem, nigdy bym się nie spodziewał. On po prostu rzucił mi się na szyję i
wtulił we mnie. Musiałem się przytrzymać biurka, bo bym się przewrócił, a potem
objąłem go mocno. Płakał jeszcze bardziej. Spróbowałem go jakoś wziąć na ręce i
wstać, co nie było łatwe, ale się udało. Usiadłem na jego łóżku, sadzając go
sobie na kolanach i bujając się delikatnie. Wtulił twarz w zagłębienie mojej
szyi, a ja głaskałem go po plecach i szeptałem, żeby się uspokoił, że jestem
przy nim i że nie pozwolę nikomu go skrzywdzić. Zdawałem sobie sprawę, że gadam
głupoty, żeby tylko go uspokoić, ale co innego mogłem zrobić? Zresztą to, że
nie pozwolę go skrzywdzić, nie jest głupotą.
- Boję się – wychlipał w końcu.
- Czego? – spytałem miło.
- Sam nie wiem. Jutrzejszego spotkania z tym facetem. Czego on może od nas
chcieć?
Zmarszczyłem brwi.
- To nasz wujek. Chce nas poznać.
- Czemu teraz? Kiedy mnie gnębili, bili, popychali, nie było żadnego
pieprzonego wujka! Nie było nikogo… - Wybuchnął głośnym szlochem. A dla mnie te
słowa były jak nóż wbijający mi się w serce. Poczułem się winny. Jestem jego bratem
i powinienem go chronić, a w razie potrzeby – bronić. I to, że nie chodzimy do
tej samej klasy i kończę lekcję później niż on mnie nie usprawiedliwia.
W moich oczach zebrały się łzy.
Jestem kiepskim starszym bratem.
- Bill - zacząłem cicho. - Przepraszam.
Czarny popatrzył na mnie zapłakanymi oczami, w których czaiło się
niezrozumienie.
- Za co? - zapytał. Aż przestał płakać.
- No... To ja powinienem cię bronić, a...
- Przestań - przerwał mi ostro. - Natychmiast przestań! To nie jest twoja wina,
że moje życie jest takie, jakie jest.
- Ale...
- Nie. Nie chcę tego słyszeć. - Pociągnął nosem. - Ty jesteś moim światełkiem
nadziei na lepsze jutro.
O cholera, to było... piękne.
- Nawet po moim wyznaniu? - spytałem niepewnie, a on uśmiechnął się blado.
- Przyznam, że na początku miałem ochotę cię strzelić w pysk. - Zaśmiałem się.
- Ale cóż, potrzebuję cię. Nie potrafię odwzajemnić twoich uczuć, ale... może
mogłoby być między nami... normalnie? No wiesz... tak jak przedtem? Zanim ty...
zacząłeś czuć to, co czujesz.
Biedny tak się plątał, że z jednej strony chciało mi się z niego śmiać, a z
drugiej było mi go żal. Cieszyłem się też, że nie chce się ode mnie odsunąć.
Potrzebuje mnie! Świetnie, bo ja potrzebuję jego.
- Jasne, że mogłoby - powiedziałem z uśmiechem, a on znów się do mnie
przytulił. - A tym całym wujkiem się nie przejmuj. Pewnie to jakiś podstarzały
emeryt, którego zmęczy podróż i szybko się zmyje. - Wyszczerzyłem ząbki, a Bill
się zaśmiał.
Nawet nie wiedziałem, jak bardzo się mylę...
Następnego dnia mieliśmy mieć spotkanie z „wujkiem" i żałowałem, że kończę
lekcje tak późno. Bill będzie musiał sam się z nim męczyć. Biedny Billy...
Po powrocie z budy doznałem szoku. W naszym pokoju, zamiast podstarzałego
emeryta, siedział wysoki, dość przystojny mężczyzna o blond włosach, poniżej
50-tki. W dodatku po jego prawej stronie siedziało dwóch chłopaków mniej więcej
w naszym wieku. Spojrzałem na bliźniaka. Jego wzrok mówił coś pomiędzy „ja też
byłem zaskoczony", a „ratuj!". No to ruszyłem na ratunek...
Matko, Gustav i Georg byli zdrowo walnięci. Mieli energii za nas wszystkich w
tym pokoju i nie zapowiadało się na to, aby jej pokłady miały im się skończyć.
Gadali jeden przez drugiego z prędkością karabinu maszynowego. Czasem nawet się
kłócili, na co ja i Bill parskaliśmy śmiechem. Zabawnie wtedy wyglądali, choć
ich ojciec chyba uważał inaczej, bo za każdym razem ich uciszał. Sztywniak.
W końcu przeprosił nas i wyszedł, a kiedy wrócił, bacznie obserwował mnie i
Billa. Nie wytrzymałem i spytałem:
- Czemu pan tak patrzy?
Zerknął na mnie, unosząc brew.
Pewnie zdziwił się, że powiedziałem do niego per „pan”, ale jakoś inaczej nie
potrafiłem.
- Myślę – odparł, tym razem marszcząc brwi.
- Nad czym? – zapytał mój brat.
- Czy podjąłem odpowiednią
decyzję.
- To znaczy? – Ponownie głos zabrałem ja.
- Chcę was adoptować.
Chłopaki się wyszczerzyli, ale widziałem to tylko kątem oka, bo od razu przeniosłem
wzrok na Czarnego, który wyglądał, jakby świat mu się zawalił.
- Ekstra, co? – ucieszył się Gus. Georg jakoś nie podzielał entuzjazmu brata.
Za to Bill uśmiechnął się blado i wiedziałem, że nie jest to szczery uśmiech.
Andreas, widząc nasze miny, rzekł:
- Oczywiście decyzja należy do was. Nie zrobię niczego wbrew waszej woli.
Przemyślcie to sobie i porozmawiamy za jakiś czas. Zgoda?
Spojrzałem na Billa, a on na mnie. Oboje, nieśmiało, skinęliśmy głowami.
Zdziwiłem się trochę. Myślałem, że mój brat zacznie się drzeć, że nie, że nie
ma mowy, a na końcu w ogóle wybiegnie z pokoju. A on się zgodził. Sam, bez
niczyich przekonywań, krzyków.
- Mamy jednak ogromną nadzieję, że się zgodzicie. – Gustav uśmiechnął się do
nas.
- Nie wywieraj na nich presji! – warknął ich ojciec.
- Nie wywieram! – oburzył się. – Wywieram? – spytał nas po chwili, na co
wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
Pół godziny później zbierali się do wyjścia. Gdy staliśmy przy drzwiach,
mężczyzna odwrócił się w naszą stronę.
- A, jeszcze jedno – zaczął. – Zdaję sobie sprawę, że ciężko jest wam mówić
„wujku” do faceta, którego w ogóle nie znacie. Możecie mi mówić po imieniu. –
Uśmiechnął się i wyszedł. Odprowadziliśmy chłopaków kawałek i tam się z nimi
pożegnaliśmy.
Przy kolacji postanowiłem poruszyć temat „propozycji” Andreasa.
- To co robimy? – Bill zerknął na mnie pytająco. – Zgadzamy się na tę adopcję?
- Nie wiem. – Wzruszył ramionami.
Westchnąłem.
- Musisz odpowiedzieć sobie na jedno, bardzo ważne pytanie: czy chcesz tu dalej
tkwić? – Skrzywił się lekko, ale ja to dostrzegłem. – No właśnie. Mamy szansę
mieć dom, rodzinę…
- Nie ufam mu – wszedł mi w słowo. – Może chce nam zrobić krzywdę? Zdobyć nasze
zaufanie i uderzyć? Pomyślałeś o tym?
Westchnąłem ciężko. Czy to możliwe, że mój bliźniak jest tak skrzywdzony, że
wszędzie widzi intrygi? Złapałem go za rękę.
- Przestań we wszystkich widzieć wroga – poprosiłem łagodnie. – Gdyby był zły i
faktycznie chciał nam coś zrobić, nie zastanawiałby się nad adoptowaniem nas,
tylko po prostu by to zrobił bez naszej zgody. A on nawet powiedział, że możemy
mówić mu po imieniu. Jak dla mnie jest w porządku.
Widziałem, że go nie przekonałem. Okej, próbujemy inaczej.
- Dobrze. Widzę, że nadal się boisz. – Westchnąłem. – Obiecuję ci, że jeśli
będzie coś nie tak, uciekniemy.
Teraz jego wzrok wyrażał zdziwienie
i to duże.
- Co?
- To co słyszysz.
Czarny prychnął.
- I jak ty sobie to wyobrażasz? Będziemy zarabiać własnym ciałem na żarcie? –
warknął. Wizja Billa w TAKIEJ sytuacji nie była miła i na samą myśl zrobiło mi
się niedobrze.
- Na to bym ci nie pozwolił. – Puściłem mu oczko, a on spiorunował mnie
wzrokiem. – Razem damy radę. Zresztą nie bierzmy od razu czarnego scenariusza
pod uwagę, hm?
Westchnął, ale skinął głową. Tylko nie wiedziałem, czy to znaczy „okej, zgadzam
się na adopcję”, czy „przemyślę to”. Musiałem zapytać.
- Więc? Zgadzamy się? – Na chwilę zmarszczył brwi, zastanawiając się.
- Tak. Ale…
- Nie. Zobaczysz, będzie super.
Uśmiechnął się i wiedziałem, że to znaczy „ufam ci”.
Dokończyliśmy kolację.
ooo, no i ekstra, ale liczę że Bill jednak zdecyduje się... poznać Toma dogłębnie ;)
OdpowiedzUsuńFajny rozdział. Super, że Bill i Tom zgodzili się na tę adopcję, i myślę, że to będzie dobry pomysł. Mam też nadzieję, że tam, bliźniacy się jeszcze bardziej do siebie zbliżą. xD
OdpowiedzUsuńWeny, Kasiu. ;3