UWAGA!

Blog zawiera treść twincest, czyli fizycznej i psychicznej miłości braci. Jeśli nie jesteś zwolennikiem tej tematyki - opuść bloga.
Niektóre sceny w opowiadaniu mogą być drastyczne, więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Jeżeli jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu i chciałbyś/chciałabyś być informowany/na o nowych rozdziałach, pisz w komentarzu swoje GG lub adres bloga.
Na pewno poinformuję :)

czwartek, 8 sierpnia 2013

Rozdział 30.

               Na początek chciałabym podziękować tym, którzy nominowali mnie do The Versatile Blogger. To miłe z Waszej strony, choć nawet nie wiem, co to jest… Nieważne. Ja się w to nie „bawię”, bo i nie wiem dokładnie, co trzeba zrobić, i zwyczajnie mi się nie chce. Tak, jestem leniem ;)
               A tak poważnie: Ci, których czytam, wiedzą o tym. Znacie moje zdanie na temat Waszych opowiadań, prawda? Tak więc co moja nominacja zmieni? Nic.
               A jeśli macie do mnie pytania odnośnie tych kilku faktów o mnie – śmiało! Dodałam rubryczkę „Kontakt”, możecie pytać w komentarzach lub, jeśli chcecie, założę ask.fm i podam Wam link. Decyzja należy do Was :)
               A teraz zapraszam na kolejną dawkę historii naszych ulubionych bliźniaków ;)
               Z dedykacją dla Mazochyst, która mi zniknęła, ale ostatnio wróciła :) A przynajmniej mam taką nadzieję…
               Ach, jeszcze jedno! Strasznie Was przepraszam za tę gafę z Tokio. Cóż… to Bill jest tym inteligentniejszym, wybaczcie Tomowi ;)


Tom


               To już było przegięcie. Czego ta laska tu chciała? I kim, do cholery, była?!
               Straciliśmy ochotę na wyjście z domu, poszliśmy do piwnicy. Ale nie po to, żeby grać. Chcieliśmy pomyśleć. Byłem pewny, że Gustav i Georg wiedzą, kim jest ta „miła pani", która przyszła do Andreasa, tylko nie chcą nam powiedzieć. Tylko czemu?
               - Dobra, chłopaki - zacząłem. - To przestaje być zabawne. Albo powiecie nam czym zajmuje się Andreas, albo ja i Bill wycofujemy się z zespołu.
               Mój brat spojrzał na mnie jak na debila, a jego oczy wręcz krzyczały „Co ty bredzisz?!".
               Za to chłopaki popatrzyli po sobie, ale nadal milczeli.
               - Możemy też stąd odejść - dodałem jakby mi było wszystko jedno.
               Nie było. Zwłaszcza gdy zobaczyłem przerażony wzrok bliźniaka.
               - Dobra - westchnął Gustav. - Już i tak nie ma sensu tego ukrywać. Ojciec prowadzi nielegalne interesy.
               - Co dokładnie robi?
               - Jest szefem... burdelu - wydusił wreszcie Georg.
               My zbieraliśmy szczęki z podłogi i mało brakowało, a szukalibyśmy też oczu, które prawie wyskoczyły nam z orbit.
               - Oczywiście nie prowadzi tego sam. Ma od tego ludzi - zaśmiał się z pogardą Georg. - Te wszystkie wyjazdy, tajemnicze telefony... No cóż, widocznie Stephen sobie nie radzi.
               - Kim jest Stephen? - zapytałem cicho.
               - Jego prawą ręką. Pilnuje tego całego... burdelu. Dosłownie.
               Zamilkliśmy. Co mieliśmy powiedzieć? Myślę, że wielu rzeczy się spodziewaliśmy, ale nie tego.
               - Kiedy mieszkaliśmy w Szwecji, ojciec sam zajmował się interesami. Znaczy oczywiście miał Stephena, ale raczej był wtedy głównie ochroniarzem. Teraz przejął wszystkie „obowiązki" ojca. A nie chcecie wiedzieć, co jest tymi „obowiązkami".
               Oj nie chcieliśmy. Przynajmniej ja, ale byłem pewien, że Bill też.
               No właśnie, Bill. Zerwał się z miejsca i wybiegł z piwnicy. Mruknąłem ciche „sorry" i poleciałem za nim. Znalazłem go dopiero w łazience. Wymiotował. Kucnąłem przy nim i przytrzymałem mu głowę, żeby było mu łatwiej.
               Gdy skończył, przemył twarz zimną wodą, a potem bez słowa wtulił się we mnie. Głaskałem go po plecach i włosach dopóki się nie uspokoił.
               - Lepiej? - spytałem, gdy przestał drżeć.
               Odsunął się ode mnie i kiwnął głową. Pociągnął nosem.
               - Co teraz zrobimy? - zapytał cicho.
               - Nic. To nas nie dotyczy. Dopóki nie każe nam się stąd wynieść albo pracować dla niego, nie mamy powodu do obaw.
               Na dźwięk słów „pracować dla niego", Bill otworzył szeroko oczy. Fakt, mogłem tego nie mówić, ale przecież nigdy nie wiadomo, co takiemu... szefowi burdelu wpadnie do głowy, prawda?
               Przyciągnąłem go do siebie i znowu przytuliłem.
               - Przepraszam, nie myśl o tym. Nie damy się.
               Wyszliśmy z łazienki akurat w tym samym momencie, w którym gość Andreasa przechodził obok niej. Kobieta zatrzymała się, popatrzyła na nas dziwnie, a potem poszła dalej. My, razem, nie mówiąc ani słowa, pokazaliśmy jej środkowy palec, po czym się zaśmialiśmy.
               Wróciliśmy do piwnicy. Chłopaki nadal tam byli i chyba o czymś rozmawiali. Kiedy weszliśmy do środka, obaj na nas spojrzeli.
               - O czym gadacie? - spytałem, siadając na swoim poprzednim miejscu. Bill klapnął blisko mnie.
               - O was - rzekł Gustav, drapiąc się po głowie.
               - O, jesteśmy obgadywani - zaśmiałem się.
               - Nie, nie - zaprzeczył szybko Georg. - Po prostu zastanawialiśmy się, co teraz zrobicie.
               - A co mamy zrobić? - Wzruszyłem ramionami. - Nie tego spodziewaliśmy się po jedynej osobie, która została nam na tym świecie, ale cóż...
               - Macie jeszcze nas - wtrącił Georg.
               Uśmiechnąłem się do niego, co odwzajemnił.
               - W każdym razie nie zamierzamy uciekać, jeśli o to wam chodzi. Będziemy udawać, że o niczym nie wiemy.
               G&G skinęli głowami.
               Teraz, kiedy już wszystko było jasne, rozłożyliśmy instrumenty i zaczęliśmy grać.
               Przez kolejne dni faktycznie udawaliśmy, że o niczym nie wiemy i wychodziło nam to, przynajmniej moim zdaniem, całkiem nieźle. Nadeszła sobota i właśnie szykowaliśmy się na występ w Domu Kultury. W każdą sobotę, każdy zespół lub wokalista miał grać po jednej piosence, więc zbytnio się nie namęczymy. Tak było dobrze, bo my z tymi siedmioma czy ośmioma piosenkami zanudzilibyśmy ludzi już podczas pierwszego wieczora. Z drugiej strony trochę głupio tak jeździć co tydzień, żeby zagrać tylko jeden utwór. Cóż, dobre i tyle. Może ktoś doceni nasz talent i będziemy mieli okazję bardziej się wykazać? Pewnie nie, ale można pomarzyć, prawda?
               Nie zawracaliśmy Andreasowi głowy. Do Domu Kultury pojechaliśmy taksówką. Na szczęście kierowca nie zwracał nam uwagi, że ja wsiadam do samochodu z gitarą, a Gustav z pałeczkami od perkusji. Stwierdził, że przynoszą mu szczęście i perkusję mogą mu dać, ale pałeczki bierze swoje. Trochę to dziwne, bo na casting ich jakoś nie wziął, a wtedy bardziej było nam szczęście potrzebne. Cóż, nie wnikałem.
               Występy miały zacząć się o 20:00, a my mieliśmy wejść na scenę jako trzeci. Woleliśmy być na miejscu punktualnie o 20, na wypadek gdyby ktoś nie mógł zagrać i musielibyśmy wejść za niego. Nic takiego nie miało miejsca.
               Kiedy graliśmy Durch den Monsun na castingu, mało kiedy patrzyłem na gitarę. Grałem na czuja, patrząc na Billa. Teraz było podobnie. Bill był w swoim żywiole. I wyglądał nieziemsko. Ubrany cały na czarno, skupiony na tym, co robi, kusił mnie. Miałem ochotę chwycić go w ramiona i całować do utraty tchu. Tymczasem musiałem grać.
               Gdy skończyliśmy, zostaliśmy nagrodzeni ogromnymi brawami. Uśmiechnęliśmy się, ukłoniliśmy i zeszliśmy ze sceny. Zaczepiając kogoś z ekipy, zapytaliśmy, czy możemy już iść.
               - Tak, wasz udział tutaj się już skończył. Przynajmniej na dzisiaj - odpowiedział z uśmiechem.
               Podziękowaliśmy i wyszliśmy z budynku.
               - Wy jedźcie. My się przejdziemy - powiedziałem, gdy chłopaki zatrzymali taksówkę. Dałem im gitarę, żeby nie dźwigać jej przez pół miasta i zatrzasnąłem za nimi drzwi samochodu. Chciałem sie przejść, żeby ochłonąć. Miałem nadzieję, że chłodny wieczorny wietrzyk ostudzi moje pragnienia. I moje ciało...
               Bill spojrzał na mnie pytająco, ale ja tylko złapałem go za rękę i pociągnąłem w stronę domu. Schowałem nasze dłonie tak, że nawet gdyby ktoś obok nas przechodził, nie miał prawa ich zobaczyć.
               Szliśmy w milczeniu. W końcu Bill rzekł:
               - Dlaczego chciałeś iść piechotą? Ja bym się tam chętnie przejechał.
               Nie odpowiedziałem. Zamiast tego pociągnąłem go w ciemną uliczkę, która była ślepym zaułkiem i przyparłem go do muru. Dosłownie.
               - T-Tom?
               - Cii, nie bój się, nie zrobię ci krzywdy. Przecież wiesz.
               Lustrowałem jego ciało, mimo że w ubraniu, i wdychałem jego perfumy jak narkotyk. On był moim narkotykiem. Bez niego umierałem.
               W końcu wpiłem się w jego wargi z taką siłą, że aż jęknął. Całowałem go mocno i namiętnie, a potem przeniosłem się na szyję. Nagle coś zapiszczało... Chyba mysz. Bill krzyknął i podskoczył, oplatając mnie nogami w pasie. Nawet lepiej...
               Kolejne sobotnie wieczory mijały nam tak samo. Zawsze nasze pieszczoty kończyły się na obrzmiałych od pocałunków ustach. Po kilku tygodniach chłopaki już się nauczyli, że oni jadą do domu taksówką, a my idziemy na pieszo. Dobrze, że nie pytali, co wtedy robimy...


               Krótki i nudny i przedwczesny (podejrzewam, że mnie za to nie zlinczujecie ;)), ale to dlatego, że jutro wyjeżdżam na weekend i nie wiem, kiedy miałabym chwilę, żeby go opublikować.
               Tak więc – cieszcie się! :D

5 komentarzy:

  1. Kaśka, no, szalejesz mi tu, dziewczyno! Może nie długością odcinka, ale jego zawartością. Wujek Andreas nareszcie jest już oficjalnie zły, chłopcy rozwijają skrzydła, jeśli chodzi o ich muzyczną karierę, Gustav i Georg nadal są wspierającymi przyjaciółmi, a Bill i Tom... O, nie! Ty mi chyba nie chcesz powiedzieć, że robi się gorąco? ;)
    Powolny rozwój akcji wyraźnie zaczął przyspieszać, z tego, co widzę. Bardzo podobała mi się narracja. Wiesz? Dziś po raz pierwszy tak naprawdę zobaczyłam WYRAŹNĄ różnicę w narracji Billa i Toma. W jakim sensie, zastanawiasz się pewnie. Ano w takim, że wcześniej obaj wydawali mi się jacyś tacy delikatni, mimo, że to Tom zawsze się Billem opiekował. Tutaj dostrzegam jakąś taką większą stanowczość tego pierwszego. I nie chodzi mi tu wyłącznie o końcówkę rozdziału, a o całość tekstu. Podjęcie decyzji o pozostaniu u Andreasa była jedną z takich bardziej świadomych, jakie Tom podjął, choć podejrzewam, że i on ma co do wujka pewne obawy. Cóż, pozostaje mi trzymać kciuki za dalszy rozwój akcji i trzymanie nas w napięciu. O, i żeby rozdziały były dłuższe! Tak.
    Tymczasem chciałabym Ci, Kasiu, z okazji Twoich urodzin i rocznicy mojego bloga (bo każda okazja jest dobra, by więcej świętować :D) złożyć najserdeczniejsze życzenia zdrowia, prawdziwego szczęścia, spełnienia wszystkich - nawet tych najskrytszych - marzeń, siły i wytrwałości w dążeniu do celów, a także, a może przede wszystkim, dalszego rozwoju w pracy pisarskiej i tworzeniu. Niech to opowiadanie nie będzie jedynym Twojego autorstwa, które będę miała przyjemność przeczytać. Miej milion pomysłów na minutę i niech wena Cię nigdy nie opuszcza. Sto lat, Kasieńko!

    Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego
    z głębi swojego serducha,
    Nikola.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny odcinek! Końcówka mi się najbardziej podobała, a jak! I Andreas ojcem burdelu.. hihi.. Jestem ciekawa, jak rozwiniesz ten wątek. No i.. częściej dawaj takie gorące sceny, dziewczyno!

    Sinn

    OdpowiedzUsuń
  3. Super że dodałaś odcinek!.
    Cieszę się bardzo.
    Życzę udanego wyjazdu.
    Buziaczki i weny życzę

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział, Kasiu. ;) Przepraszam, że ostatnio tutaj nic nie komentowałem, ale musiałem trochę odpocząć od tego wszystkiego. A co do samego odcinka... No cóż, nie mam pojęcia, co mógłbym napisać... Więc życzę Ci tylko dużo weny.

    Pozdrawiam,
    Illusion.

    OdpowiedzUsuń
  5. Krótki Ksiu, fakt krótki, ale nie nudny i nie ma sprawy Tom widać, że inteligencją nie świeci, ale ten Bill ma przerąbane nie ważne co robi i w co jest ubrany, a Tom (myślący o jednym) by go tylko dotykał i całował Tom zostaw Billa w spokoju no ale robi się coraz ciekawiej a chłopaki mogli by raz się z nimi przejść w tedy z całowania Billunia nici :) Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)
    Marudek :)

    OdpowiedzUsuń