UWAGA!

Blog zawiera treść twincest, czyli fizycznej i psychicznej miłości braci. Jeśli nie jesteś zwolennikiem tej tematyki - opuść bloga.
Niektóre sceny w opowiadaniu mogą być drastyczne, więc czytasz na własną odpowiedzialność.
Jeżeli jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu i chciałbyś/chciałabyś być informowany/na o nowych rozdziałach, pisz w komentarzu swoje GG lub adres bloga.
Na pewno poinformuję :)

sobota, 21 września 2013

Rozdział 34.



                Witajcie, kochani! Ostatni rozdział był okropnie krótki i przez to może wydawał się niekompletny, niedopracowany. Wybaczcie. Ten… chciałam napisać na pięć stron. Potem było postanowienie, że na trzy. W końcu wyszedł na 2/5. Chyba nie jest źle, co?
                Dzisiejszy odcinek chciałabym zadedykować dwóm osobom. Nikoli. Za to, że jest tak cudowna i kochana. Ty wiesz, co mam na myśli. Dziękuję Ci za wczorajszą rozmowę.
                Oraz komuś, kto jeszcze nie dał o sobie znać, nie pozostawił śladu po swojej obecności, ale wiem, że czyta. Robert, mam nadzieję, że opowiadanie Ci się podoba i będziesz tu zaglądał częściej :D 
                Ponadto zapraszam do zadawania mi pytań na ask.fm. Oto link do mojego profilu: ASK
                A teraz zapraszam na kolejną część Tylko przy Tobie jestem sobą. :)



Tom


                - Pan Luft został postrzelony – zaczął lekarz. Na jego słowa wywróciłem dyskretnie oczami. Przecież to wiedzieliśmy. Nie wiedzieliśmy, dlaczego… - Upadając, widocznie uderzył się mocno w głowę i stąd ta amnezja.
                No właśnie.
                - Jak długo może ona potrwać? – spytał Gustav.
                - Kilka dni, miesiąc, rok. W mózgu pana Andreasa nie znaleźliśmy niczego niepokojącego, dlatego nie potrafię powiedzieć, kiedy pacjent odzyska pamięć – odparł. – Na razie musimy czekać. Możecie mu opowiadać o jego życiu, pracy. To na pewno nie zaszkodzi, a może pomoże – dodał.
                A ja już wiedziałem, że o czym, jak o czym, ale o jego „pracy” na pewno nie będziemy mu opowiadać. Przynajmniej ja.
                - Dziękujemy, panie doktorze – rzekł David, podając mężczyźnie dłoń.
                Wróciliśmy do chorego, który na nasz widok wyraźnie się skrzywił. Co, nie podoba mu się nasze towarzystwo? Nie ma sprawy! Ja nie muszę tu siedzieć. Robiłem to tylko ze względu na chłopaków. Czasem nie rozumiałem, jak oni mogą go szanować i w ogóle z nim żyć, ale to jednak ich ojciec. Jaki by nie był.
                Andreas nie był zbyt rozmowny. Bąkał coś pod nosem, kiedy my się produkowaliśmy. A raczej G&G się produkowali. Bardzo chcieli, żeby ich ojciec cokolwiek sobie przypomniał. Chociażby to, kim dla niego są. Niestety, ich paplanina nie przyniosła wielkich efektów. Właściwie nie przyniosła żadnych. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że ich matka zginęła dwa lata temu w wypadku samochodowym. Na słowo „wypadek” Bill się wzdrygnął, co dostrzegłem tylko ja. Andreas niestety nic nie pamiętał.
                - A ci? – zapytał, wskazując na nas, kiedy jego synowie się poddali i na chwilę zamilkli.
                - To Bill i Tom – wyjaśnił Georg. – Synowie cioci Simone i wujka Jӧrga.
                - A gdzie oni są?
                Westchnąłem cicho.
                - Nie żyją – powiedziałem. – Zginęli w wypadku samochodowym.
                - Aha…
                Już? Tylko tyle? „Aha”? Mógł się bardziej wysilić.
                Bill wstał i wyszedł szybko z sali, trzaskając drzwiami. Burknąłem ciche „przepraszam” i wyszedłem za nim. Siedział pod ścianą, kryjąc twarz w dłoniach. Kucnąłem koło niego, po czym położyłem mu dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Nie minęły dwie sekundy, a on już tulił się w moją za dużą bluzę, cicho pochlipując. Personel szpitala, mijający nas dziwnie się patrzył, jednak ja miałem to gdzieś. Głaskałem brata po plecach, szepcząc, że jestem przy nim i że zawsze będę. Po kilku minutach się uspokoił i odsunął ode mnie. Na jego policzkach widniały rozmazane smugi czarnego tuszu, więc bałem się myśleć, jak wygląda moja bluza. Biała…
                - Chcesz wracać do domu?
                Czarny skinął głową. Wstałem, a potem pomogłem podnieść się jemu. Kierując się wraz z Billem do wyjścia ze szpitala, napisałem szybkiego sms-a do Gustava o treści:
Wracamy do domu, nic tu po nas. Dajcie znać, jak będziecie czegoś potrzebować.
                Złapaliśmy taksówkę, która podwiozła nas pod dom… Dom Andreasa. Dom człowieka, który na chwilę obecną nie pamiętał nawet swoich synów, a co dopiero nas. Dom człowieka, który mimo tego, że był naszą rodziną, mógł w każdej chwili dojść do wniosku, że nie chce mieć pod swoim dachem obcych bachorów i wywalić nas.
                Weszliśmy do środka i… zdębieliśmy. Wszystko było wszędzie. Meble poprzewracane, szuflady w komodach wysunięte, a ich zawartość – wywalona na podłogę.
                Ktoś się włamał.
                Spojrzałem na przerażonego bliźniaka. Akurat chciał podnieść fotel.
                - Nie ruszaj! – powiedziałem głośno.
                Zrezygnował. Stanął obok mnie i patrząc na ten bajzel, zapytał:
                - Co robimy?
                - Musimy zadzwonić do chłopaków. – Wyciągnąłem swój telefon z kieszeni i wybrałem numer Georga. Odebrał po drugim sygnale. – Przyjeżdżajcie. Szybko – powiedziałem od razu, po czym zakończyłem połączenie.
                Zanim Gus i Geo przyjechali, my przeszliśmy się po domu, oceniając szkody. Włamywacze nie oszczędzili nawet naszego pokoju. U nas raczej nic nie zginęło, resztę sprawdzimy razem z G&G.
                Chłopaki przyjechali po kilkunastu minutach. I zareagowali bardzo adekwatnie…
                - O kurwa! – ryknęli obaj.
                Gustav stwierdził, że niczego nie ukradli. Były dwie opcje – albo ktoś wystraszył i przepłoszył włamywaczy, albo nie znaleźli tego, czego szukali. Tylko czego w takim razie szukali?
                Georg zadzwonił na policję. Przybyli chyba po godzinie. Oczywiście były problemy, gdy zapytali o naszych opiekunów. Musieliśmy skłamać, że są w pracy, ale niedługo wrócą. Mundurowi przyjęli sprawę, zabezpieczyli jakieś ślady, których wiele nie było, bo bandziory mieli rękawiczki, i odjechali. My zaś nieco posprzątaliśmy.
                - Co teraz? – spytałem, kiedy wreszcie mogliśmy usiąść i odsapnąć. – Powiecie ojcu o włamaniu?
                - Obawiam się, że będziemy musieli powiedzieć mu wszystko – rzekł Gus. – To, czym się zajmuje też.
                - Nom, może wtedy coś sobie przypomni – poparł jego brat.
                Ja nie byłem tym zachwycony, Bill chyba zresztą też, ale cóż. To ich ojciec. My mieliśmy niewiele do gadania.
                A jednak Bill zabrał głos.
                - Jesteście pewni, że to dobry pomysł? Dopiero co odzyskał przytomność.
                - A masz lepszy pomysł? – warknął Georg.
                Bill od razu zamilkł.
                - Spokojnie, Geo – poprosił basista. – Bill ma rację. Ojca może zszokować wiadomość, że jest szefem burdelu. Tylko że my nie mamy innego wyjścia. Nie wiemy, czego chcieli włamywacze. Ewidentnie czegoś szukali, a skoro nie znaleźli, w każdej chwili mogą tu wrócić.
                Cholera, o tym nie pomyślałem. A to naprawdę było możliwe. I to bardzo możliwe.
                Wróciliśmy do szpitala, żeby pogadać z Andreasem. Teoretycznie G&G mogliby to sami załatwić, ale powiedzieli, że nie zostawią nas samych. W domu nie było zbyt bezpiecznie.
                Chłopaków czekała trudna i długa rozmowa. Tak długa, że w końcu przyszła pielęgniarka, mówiąc, że godziny odwiedzin już minęły. Wyszliśmy tak, żeby ona i jej koleżanki nas widziały, a potem zakradliśmy się z powrotem. Niestety, nasze starania poszły na marne, bo oprócz tego, że nasz wujek był w szoku, nic się nie zmieniło. Nadal nic nie pamiętał, choć w pewnym momencie wydawało mi się, że coś zaczyna mu świtać. Niestety do domu wróciliśmy z niczym.
                Następnego dnia przyjechał do nas David, by sprawdzić, jak sobie radzimy. Powiedzieliśmy mu o włamaniu.
                - Co na to Andreas? – zapytał.
                Wzruszyłem ramionami.
                - Nie przejął się za bardzo.
                - A co miał zrobić? – warknął Georg.
                - A od kiedy tak stoisz za nim murem?! – wybuchłem. – Jeszcze niedawno na niego warczałeś,  prychałeś, gdy wspominał o swoich interesach! Zresztą nie tylko wtedy.
                - To co innego!
                - Ciekawe czemu!
                - Spokój!!! – ryknął nasz menadżer, aż wszyscy podskoczyliśmy. – Tom, wstydziłbyś się.
                - Ale…!
                - Milcz!
                Zamilkłem i spuściłem wzrok. Czułem się jak wtedy, kiedy ojciec prawił mi kazania, gdy coś przeskrobałem. David miał w sobie coś takiego, że czułem do niego respekt, choć czasem strasznie mnie wkurzał.
                Jost myślał nad czymś chwilę, po czym rzekł:
                - Zamieszkacie ze mną. Oczywiście trzeba jeszcze zapytać Andreasa o zgodę, ale myślę, że nie będzie miał nic przeciwko. W końcu i tak na razie nie jest w stanie się wami opiekować.
                Byłem w szoku. I to nie tylko ja. Mój brat oraz G&G też zbierali szczęki z podłogi. David Jost, nasz menadżer, ten sam, który w studio nagraniowym nie dawał nam żyć, teraz ma zostać naszym tymczasowym opiekunem? Świat staje na głowie.
                David zawiózł nas do Andreasa, żeby powiedzieć mu o tym pomyśle i zapytać o zgodę. Zgodził się i to bez szczególnych przekonywań. Tak, jakby było mu to na rękę. Mnie to nie ruszyło, ale widziałem, że chłopaki są zawiedzeni. Gdybym był na ich miejscu, czułbym się, jakbym nie miał ojca.
                Po wyjściu ze szpitala pojechaliśmy na obiad do restauracji. Po obiedzie zaś mieliśmy się spakować i jechać do menadżera. Tak zrobiliśmy.
                Wieczorem, przy kolacji, David urządził sobie z nami „ojcowską” rozmowę.
                - Jak wy sobie z tym radzicie, chłopcy?
                - Co masz na myśli? – spytał Georg, marszcząc brwi.
                - Wszystko – odparł mężczyzna. – Postrzelenie ojca, teraz to włamanie. Przecież macie tylko jego.
                - No cóż – westchnął Gustav. – Faktycznie, łatwo nie jest. Ale ojciec z tego wyjdzie i wszystko będzie dobrze. – Uśmiechnął się.
                - Oby – mruknął cicho Bill, patrząc w swój talerz.
                Chyba tylko ja go usłyszałem, bo nikt nie zwrócił uwagi na jego słowa. A właściwie słowo. Położyłem dłoń na jego chudej rączce i lekko ścisnąłem. Spojrzał na mnie. Posłałem mu delikatny uśmiech. Teraz już wszyscy na nas patrzyli, jednak ja miałem to gdzieś. Najważniejsze było to, że mój mały Billy się uśmiechał. Słabo, prawie niezauważalnie, ale jednak. Odkąd Andreas trafił do szpitala, Czarny chodził zmartwiony i przygnębiony. Dlatego teraz moje serce tak się radowało.
                Po kolacji rozeszliśmy się do swoich pokoi. Na szczęście mnie i Billa David ulokował w jednym, więc mogliśmy się położyć razem. Ja już nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio spałem sam w łóżku. Tak było dobrze. Wcześniej oczywiście zamknąłem drzwi na klucz.
                Bill wtulił się we mnie ufnie. Był cały spięty.
                - Billy? – rzekłem cicho. – Co jest?
                - Czemu to zawsze nas spotyka?
                Westchnąłem ciężko. Co miałem mu powiedzieć? Przecież sam nie znałem odpowiedzi na to pytanie.
                - Nie wiem, braciszku – mruknąłem smutno, tuląc go mocniej do siebie. – Nie wiem, ale obiecuję ci, że wygrzebiemy się z tego gówna. Wierzysz mi?
                - Tak – mruknął już niemal sennie. – Tylko tobie.
                Uśmiechnąłem się pod nosem. Po chwili odpłynąłem.
                Następnego dnia, kiedy David musiał wyjść coś załatwić, ja postanowiłem przejść się do domu Andreasa. Wieczorem, gdy rozbierałem się do kąpieli, zobaczyłem, że nie mam bransoletki, którą dostałem od Billa. Dał mi ją, gdy dostał pierwsze kieszonkowe od wujka. Dlatego ten drobiazg był dla mnie ważny i nie wiedziałem, jakim cudem jest w domu, zamiast tam, gdzie jego miejsce – na moim nadgarstku. Nie była droga ani wypasiona, ale dla mnie i tak była cenniejsza niż brylanty czy jakieś diamenty.
                Bill chciał iść ze mną, ale się nie zgodziłem. Po co? Przecież nie będzie mnie góra godzinę. Tak więc wyszedłem i udałem się na tramwaj. Kilkanaście minut później byłem na miejscu. Bransoletki szukałem wszędzie, aż w końcu pomyślałem, że pewnie jest w naszym pokoju. No tak, głupi Tom. Pognałem na górę i niemal od razu rzucił mi się w oczy świecący przedmiot, leżący na mojej szafce nocnej. Podszedłem i wziąłem ją w dłonie, po czym wręcz pocałowałem, a potem założyłem na rękę. Skorzystałem jeszcze z kibelka i dopiero wtedy zszedłem na dół. Schodząc powoli po schodach, zobaczyłem, że nie jestem w domu sam…

3 komentarze:

  1. Chyba Tommy natrafił na kolegów Andiego, zły Andreass policja powinna przepytać synów Andiego i Billa i Toma, biedny Billy przypomniał sobie o rodzicach teraz tomi będzie musiał pomóc mu zapomnieć, on już wie jak to zrobić *Uśmiecha się szatańsko* Czekam na część następną pozdrawiam
    Marudek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu, aleś się rozpisała. Nareszcie, kochana! Teraz było się w czym zaczytywać. I akcja też porywała, bo naprawdę dużo się działo. Słowem: jest co komentować.
    Na samym początku chciałam Ci bardzo serdecznie podziękować za dedykację i podtrzymać to, o czym wczoraj rozmawiałyśmy. Ty sama też o tym nie zapominaj. Wiary nigdy za wiele, tygrysku.
    Następnie sam odcinek. Cóż, wujaszek jak widać pamięta niewiele, żeby nie powiedzieć, że prawie nic. To duże utrudnienie i jak już mówiłam poprzednio, najtrudniejsze to jest dla Gustava i Georga, bo to w końcu jego synowie. Lecz Bill i Tom też nie są w najlepszym położeniu - w końcu ciągle przytrafiają im się jakieś problemy z opiekunami. Dobrze, że na razie nie tracą nadziei. I sam David zachował się cudownie, przygarniając całą czwórkę. Widać, że jest nie tylko dobrym menadżerem i opiekunem zespołu, ale też dobrym człowiekiem. Tylko co to będzie jak Andreas się dowie, kim jest? Czy on w to w ogóle uwierzy? I czy to coś zmieni, jak się dowie? Cóż, może nie zdążyć, bo jak widać, ktoś z jego otoczenia już się tu czai. To włamanie, a teraz sytuacja z Tomem... Uch, nie jest dobrze. Jak Tomowi się coś stanie, to nie ma szans, żeby Bill się po tym pozbierał. On potrzebuje silnego ramienia swojego brata, co widać było w tym odcinku wyjątkowo, więc jeśli Tom jakoś ucierpi, to z Billem też nie będzie najlepiej.
    Świetny odcinek. Był dłuższy niż poprzednie, sporo się działo, jest kilka elementów zaskoczenia i odpowiednie zakończenie. No, i to, co lubię najbardziej - tajemniczość związana z osobą pana Lufta. Tak trzymaj i życzę Ci weny, Kasiu.

    Pozdrawiam z głębi serducha,
    Nikola.

    OdpowiedzUsuń
  3. Miałem napisać ten komentarz w niedzielę. Jest środa. Ta... Niezłego kaca musiałem mieć, żeby spóźnić się trzy dni xD Ale do rzeczy. Przeczytałem Twoje opowiadanie bardzo szybko. Kiedy mówię "bardzo szybko", mam na myśli naprawdę bardzo szybko. Nie ogarniałem czasowo, ale jakby to zebrać do kupy, to zajęło mi to parę godzin. :D Nie do wiary, bo przecież to ponad trzydzieści rozdziałów. Ale czytało mi się dobrze. Fajne było to, że piszesz raz z perspektywy Toma, a drugi z perspektywy Billa. Nikola w którymś z komentarzy pisała, że widzi różnicę. Przyznam, że ja również i to chyba atut, nie? Podoba mi się ta historia. Co prawda może nie ma jakiejś strasznie szybkiej akcji, którą ja uwielbiam, ale ma coś w sobie, co sprawiało, że bardzo szybko i dobrze mi się czytało. Można się tylko przyczepić do długości rozdziałów, ale wiem, że o to też Cię ludzie męczą. Naprawdę byłoby lepiej, gdybyś trochę bardziej się rozpisywała. Faktem, który doceniam jest to, że widać, że pisać umiesz. Nie ma grafomanii i widać, że masz na to pomysł. Ten rozdział podobał mi się najbardziej, bo dużo się w nim działo i dlatego od razu dziękuję za dedykację, która była bardzo miłą niespodzianką. Ogólnie powiem, że powinnaś pisać dużo, bo talent masz i wiesz, jak to się robi. Cieszę się, że Nikola mi Cię poleciła, bo miała rację. Jesteś dobra. Będę wpadał częściej. Masz ode mnie kiełbasę na deser i pozdrowienia xDD

    OdpowiedzUsuń